To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Jelenia Góra - Malbork. Teraz dzieli nas życie

Jelenia Góra - Malbork. Teraz dzieli nas życie

Wspomnienie o Piotrze Mierzwińskim (1922-1994)

Śmierć zawsze wywołuje zdziwienie - że to już teraz. Zatrzymał się czas i pozostała pustka, do której wkrada się mnóstwo niezałatwionych spraw, urwanych zdań i przeświadczenie - nie zdążyłem, bo zawsze jest nie w porę. Od śmierci Piotra Mierzwińskiego minęło równo 15 lat. W przeddzień Bożego Narodzenia 1994 r., odszedł na zawsze człowiek wyjątkowy. Jak głosił lakoniczny tekst klepsydry: uczestnik kampanii wrześniowej, pionier Jeleniej Góry, organizator ruchu wędkarskiego na terenie Dolnego Śląska, wieloletni dyrektor Biura ZO Polskiego Związku Wędkarskiego, oddany całym sercem działalności społecznej na rzecz regionu jeleniogórskiego, uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Namacalnie pozostał po nim nagrobek na starym jeleniogórskim cmentarzu, festyny wędkarskie rozpoczynające każdej wiosny sezon „moczykijów” nazwane Jego imieniem, nagrody, wyróżnienia, gratulacje, z których można by było stworzyć spory katalog. Ojciec jak struś pędziwiatr zawsze miał coś do zrobienia - towarzyszył mu swoisty kalejdoskop spraw. Wszędzie go było pełno, organizował sobie i innym ciekawe życie.

Jeżeli w ogóle jest dobry i zły czas na odchodzenie, to przeddzień najbardziej z rodzinnych Świąt z całą pewnością należy zaliczyć do niefortunnych. Wielka krzątanina świąteczna, gorączkowe zabiegi, przygotowywanie prezentów w tajemnicy przed najmłodszymi, a tu trach - i z radosnego spotkania w gronie najbliższych robi się stypa. Spora gromadka wnuków próżno czekała na jowialnego, brodatego Mikołaja, w którego co roku wcielał się Tato z uwagi głównie na swoje gabaryty, ogromne poczucie humoru i umiejętność budowania nastroju.

Przez długi czas Jego Przyjaciele nie mogli uwierzyć w tę smutną wiadomość, uznano to za kolejny kawał, jakich bez liku przez całe życie uwielbiał robić wszystkim dookoła. Był moim ukochanym Ojcem, który odszedł tak nagle, że zabrakło nam czasu nawet na pożegnanie. Ot, jegomość jak inni - skromny, ogromnie pracowity, pogodny, ale kiedy trzeba - pryncypialny i skuteczny. Był lubiany, pełen wigoru, tryskał humorem i do przesady dowcipny (biada temu - kogo wziął na język!). Do dziś w formie anegdot jest opowiadanych wiele historyjek, np. z tzw. „wycieczek zakładowych” do byłego NRD. Koleżanki z pracy - jak każdy wówczas - podziwiały nie tylko walory krajobrazu i zabytki, ale też chciały poprawić domowy budżet. Handelek kwitł, lecz niezbędna do tego była znajomość niemieckiego, a kobiety z języków preferowały migowy. W kraju jak świeże bułeczki miały wzięcie gumy do żucia, a tam był ich dostatek. Ojciec usłużnie wspomógł panie językowo. Te już pewne wyuczonej formuły składały zmówienia w sklepie. A tu konsternacja, sprzedawca z dużym znaczącym uśmiechem, zamiast gum do żucia podawał im paczki z... prezerwatywami.

Jak dla niemal wszystkich mieszkańców tych terenów - zwanych eufemistycznie Ziemiami Odzyskanymi - Dolny Śląsk nie był dla mojego Taty ziemią ojczystą. Urodził się w Warszawie 17 maja 1922 r. w rodzinie - a jakże - ziemiańskiej, z tradycjami.

Po uzyskaniu świadectwa dojrzałości w Gimnazjum Ogólnokształcącym w Drohiczynie n/Bugiem zaciągnął się Piotr Mierzwiński ochotniczo w czerwcu 1939 r. do Szkoły Podchorążych w Zambrowie. Dalej było jak u wielu Polaków jego pokolenia. We wrześniu brał udział w wojnie obronnej w rejonie Kutna jako zastępca dowódcy plutonu w 35 pułku piechoty wchodzącym w skład Armii „Pomorze” generała Władysława Bortnowskiego. Tam wzięty do niewoli znalazł się w obozie jenieckim, skąd skierowano go na roboty przymusowe do majątku „Zameczek” niedaleko Chodcza k/Włocławka. Pracował fizycznie jako robotnik rolny i leśny aż do wyzwolenia w 1945 r. Jeszcze w 1944 r. wstąpił w struktury podziemne Związku Walki Młodych, gdzie został Przewodniczącym Komisji Organizacyjnej kół ZWM-u na terenie powiatu włocławskiego. Opowiadając później o tamtych latach - co czynił niezwykle rzadko - mówił, że nieważne, czy ktoś był w AK, czy w AL, bo wówczas młodzi chłopcy nie walczyli o Polskę białą czy czerwoną, tylko po prostu o Polskę - zaciągali się więc do takiego wojska, jakie było pod ręką. Po wyzwoleniu podporucznik Piotr Mierzwiński skierowany przez Wojsko Polskie w lipcu 1945 r. przybył do Jeleniej Góry wraz z grupą operacyjną.

W tym trudnym i niebezpiecznym czasie, zaledwie 23-letni młokos został jednym z ważnych urzędników nowej administracji - od grudnia 1945 r. do maja 1948 r. pracował w Starostwie Powiatowym w Wałbrzychu, początkowo jako Pełnomocnik Rządu ds. repatriacji ludności niemieckiej, później jako Naczelnik tamtejszego Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Jesienią 1945 r. został nawet ranny w strzelaninie z szabrownikami na jeleniogórskim placu później nazwanym Bieruta, dziś zdaje się Niepodległości. Obrazy jak z pamiętnego filmu Jerzego Hoffmana „Prawo i pięść” z Gustawem Holoubkiem... W 1948 r. osiadł na stałe w Jeleniej Górze i zamieszkał w zajętym jeszcze w 1945 r. pięknym domu przy ulicy Gartenstrasse (wówczas już Ogrodowej), od 1975 r. noszącej imię Melchiora Wańkowicza.

Po demobilizacji, od maja 1949 r. rozpoczął pracę na stanowisku Szefa Działu Kadr Zjednoczenia Przemysłu Surowców Mineralnych w Jeleniej Górze. Później pracował w kilku różnych zakładach (m.in. jako Naczelnik Działu Socjalnego w „Celwiskozie”, gdzie współredagował gazetę zakładową „Wspólny Cel”, potem przez 12 lat w Okręgowym Zarządzie Wodnym i PBWInż w o/Jelenia Góra, a od 1978 r. był założycielem i pierwszym Dyrektorem Biura Okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego.

Pracując zawodowo, udzielał się jednocześnie w pracach społecznych na ogromną skalę. Bez sensu staje się wyliczanie mnóstwa funkcji i organizacji, w których zostawił cząstkę swego życia. Dziś mogę jedynie skonstatować - wiem, dlaczego Go często brakowało w domu. I wiem, że od początku miał w życiorys wpisany zawał serca jako nieuchronną konsekwencję stylu życia. Życia, którego - wiem to dobrze - i tak by nie zamienił na żadne inne...

Tak naprawdę miał w życiu dwie pasje. Należy w zasadzie powiedzieć: dwie najważniejsze pasje - fotografię i wędkarstwo. To pierwsze pochłaniało Go przede wszystkim w latach 50., 60. i 70. Nierzadko uczestniczył wówczas w krajowych wystawach fotograficznych (otrzymał nawet nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Fotograficznym w Toruniu), często publikował swe zdjęcia we wspomnianym „Wspólnym Celu”, nierzadko w ulubionych „Nowinach Jeleniogórskich”. Jako założyciel i prezes Foto-Klubu w „Celwiskozie” doprowadził go do członkostwa w Federacji Związków Fotograficznych w Polsce. W przeciwieństwie do drugiej swej wielkiej pasji właśnie fotografiką potrafił - w pewnej przynajmniej mierze - zarazić swoich dwóch synów, starszego Lecha i młodszego - niżej podpisanego. Wędkarstwo z kolei absorbowało Go przez całe zawodowe życie. Nie sposób wyartykułować, ile dla tej dziedziny w regionie jeleniogórskim znaczyła praca Piotra Mierzwińskiego. Nie ma nawet co wyliczać funkcji i organizacji z tej dziedziny, w których zaznaczył swą obecność, począwszy od samego początku, gdy w latach 1945-1949 stał się członkiem-założycielem Jeleniogórskiego Towarzystwa Wędkarskiego oraz koła PZW w Jeleniej Górze. Odznaczeń wędkarskich miał chyba więcej, niż złowił w życiu ryb (a tych było niemało!).

Propagował wędkarstwo gdzie mógł, przede wszystkim na łamach prasy lokalnej i regionalnej, organizował częste przeglądy akwenów wodnych, sporządzał wykazy zrzutu ścieków zatruwających rzeki i strumienie, działał niestrudzenie na rzecz ochrony wód, ich zagospodarowywania, zarybiania i mądrego wykorzystywania do celów rekreacyjnych, tworzenia możliwości wypoczynku z wędką.

Bardzo kochał żonę. Była Jego ulubioną modelką w fotografii. Miał też świetny kontakt z wnukami, które buszowały po ogrodzie inspirowane Jego pomysłami.

A doczekał się Tato gromadki - dwaj synowie (starszy Lech, który poszedł w pewnym sensie w ślady Ojca - został inżynierem budownictwa wodnego, i młodszy, niżej podpisany - archeolog i konserwator zabytków) wyposażyli Go w czterech wnuków. Sami faceci w rodzinie, więc męski styl zdominował dom Mierzwińskich. Ojciec umiał być autorytetem dla mnie i brata. Ocalało po Nim poczucie humoru - podczas rodzinnego biesiadowania do dziś dominuje dowcip i rozmowy na luzie. Do dziś wywołuje salwy śmiechu, jak się okazało, misternie uknuty kawał Ojca. Po zapuszczeniu brody, w czarnym płaszczu, kapeluszu, ciemnych okularach i z fajką zjawił się u jednej z ciotek w Starej Wsi pod Warszawą, by przekazać jej pozdrowienia po latach od dawnego wielbiciela. A że wyglądał dokładnie jak były narzeczony ciotki z czasów przedmałżeńskich, który nie żył od 20 lat, ciotka mocno zasłabła...

Piotr Mierzwiński był wyjątkowy nie tylko dlatego, że był moim Ojcem. Kiedyś dzieliło nas aż 550 km, a teraz życie...

Mariusz Mierzwiński (Malbork)

PS. Specjalne podziękowanie za pomoc w zbieraniu materiałów do artykułu dla dyrekcji Okręgu PZW w Jeleniej Górze