To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Nieprzeciętna kobieta, wzór dla lekarzy

Nieprzeciętna kobieta, wzór dla lekarzy

Wspomnienie o Renacie Marczewskiej-Wagner (1911-2008)
Lekarz pediatra. Przez 65 lat leczyła, 28 lat kierowała oddziałem dziecięcym jeleniogórskiego szpitala. Pisała, rysowała. Erudytka. Człowiek renesansu.

Urodziła się w 1911 roku w Baku, choć w dowodzie mama kazała napisać: „miejsce urodzenia córki - Warszawa”. Obawiała się bowiem, że wicher historii mógłby nadać jej „obywatelstwo rosyjskie”. A na to pozwolić nie chciała. Ojciec, zesłaniec polski w Baku, był inżynierem i tłumaczem zarazem. Swoją przyszłą żonę i matkę czwórki dzieci poznał w Paryżu, gdzie studiowała na Sorbonie fizykę i chemię. W Baku rodzina mieszkała do 1920 roku.

Przeżyli w Baku rzeź Ormian. Przed bolszewikami uciekli do Polski przez Morze Czarne. Na morzu na statek napadła banda piratów. Chwile grozy mała Renata wspominała później jako najlepszą przygodę. Na jednym z postojów, podczas podróży pociągiem do Polski, kilkuletnia Renata zauważyła duży kamień obrośnięty pokrzywami. Wskoczyła tam, bo „przecież trzeba ćwiczyć charakter”.

Rodzina osiadła w Lublinie, gdzie mama Renaty Marczewskiej została pierwszym dyrektorem liceum Unii Lubelskiej. Tam Renata zdała maturę i na rok zapisała się na studia polonistyczne. Szukając swojej drogi życiowej, zastanawiała się przez chwilę nad studiami artystycznymi. „Miała talent malarski - wspomina córka, Anna Wagner - ale mama uważała, że talent to za mało. Trzeba jeszcze nie potrafić żyć bez malarstwa”.

Ostatecznie wygrała medycyna. I nigdy tego nie żałowała: odnalazła się w tym zawodzie. Dyplom zrobiła w 1936 roku w Warszawie. Była już wtedy mężatką. Wyszła za mąż za dziennikarza, Kazimierza Wagnera, który oświadczył jej się w Tatrach na... Mnichu (2068 m n.p.m.). I chociaż „uzupełniali się bardzo dobrze z tatusiem” - jak opowiada córka, Anna Wagner - kiedy kończyła medycynę i na dyplomie chcieli wpisać nazwisko Renata Wagner, zawalczyła o drugi człon - „Marczewska”.

„Mama zawsze była trochę feministką” - uśmiecha się córka do wspomnień. Już w dzieciństwie, kiedy małej Renacie wydawano polecenie do wykonania, zastanawiała się, czy „nie każą jej robić tego tylko dlatego, że jest dziewczynką”. Jeśli dochodziła do takiego wniosku - odmawiała.
Renata Marczewska-Wagner praktykę lekarską rozpoczęła w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie na oddziale ginekologiczno-położniczym. Okupację przeżyła w Warszawie (jej siostra Lula, łączniczka AK, zginęła na Pawiaku). Dopiero w 1944 roku doktor Marczewska-Wagner przeniosła się do przychodni w Kobyłce pod Warszawą. Żal, że nie brała czynnego udziału w Powstaniu Warszawskim, tkwił w niej do końca.

Renata Marczewska-Wagner przyjechała z mężem, córką i mamą do Jeleniej Góry 1 stycznia 1946 roku. Przez krótki czas pracowała w przychodni kolejowej. W 1948 roku objęła oddział dziecięcy w szpitalu jeleniogórskim przy ul. Żeromskiego, który prowadziła aż do 1976 roku. Później była ordynatorem w sanatorium dla dzieci z chorobą reumatologiczną w Kowarach. Na emeryturę przeszła dopiero w 1990 roku w wieku 79 lat. Praktyki prywatnej nie zaniechała. Ostatnia karta domowa pacjenta opatrzona jest datą z 2001 roku.

- Do dziś spotykam pacjentki, które mi mówią: „pani mama uratowała moje dziecko” - opowiada córka, lekarka.
Ordynator Marczewska-Wagner. Profesjonalistka, odważna w diagnozach i leczeniu. Nie krzyczała, ale wzbudzała respekt; lekarz proponował leczenie - ordynator decydowała. Dla pacjentów ciepła, ale nie czułostkowa. Taką szefową dała się zapamiętać.
- Wspaniała, nieprzeciętna kobieta, wzór dla lekarzy - tak wspomina swoją szefową Danuta Wierzbicka: oddziałowa pielęgniarka, która 16 lat przepracowała z doktor Marczewską-Wagner. O swojej byłej szefowej mówi: „dziś takich ordynatorów już nie ma - bardzo pracowita, kulturalna, serdeczna dla personelu, rozmawiająca, tłumacząca... miałam wielkie szczęście, że mogłam z nią pracować.”

Lekarz Marczewska-Wagner, żona, córka, matka. Od rana do wieczora w szpitalu, przychodni, na wizytach domowych. Wcześniej owdowiała, utrzymywała dom. Kiedy przychodziła z pracy, córka najczęściej już spała. Czasem prosiła, żeby „mama zabrała ją na dyżur do szpitala, będzie grzeczna, może spać w szufladzie”. Albo wymyślała, że boi się samolotu. Wtedy mama biegła do jej łóżeczka i przez chwilę mogły być tylko dla siebie. „Była mamą, z którą człowiek nigdy się nie nudził”.

Odważna. W czas okupacji, kiedy odmówiła Niemcom wydania mebli Kazimierza Rudzkiego, w mieszkaniu którego mieszkała z mężem. I dużo później, kiedy w „bardzo dojrzałym” wieku siadła za kierownicą samochodu.
Patriotyzm nie był dla niej pustym słowem. W takim domu się wychowała. Nie należała do żadnej partii. Bezkompromisowa w wyborach. „Solidarność” przyjęła z nadzieją. Mocno przeżyła wprowadzenie stanu wojennego. Kiedy znajomi ocenili historię: „będzie spokój”, skomentowała krótko: „spokój cmentarny”. I więcej z nimi nie chciała się spotykać.

W pamięci bliskich pozostała jako niezwykle dzielna osoba. W tych pierwszych biednych powojennych latach („mama nigdy nie miała talentu do robienia pieniędzy”) i później, kiedy z godnością znosiła niedomagania zdrowotne. Miała 82 lata, kiedy złamała szyjkę kości udowej. Była sama w domu. Córka na dyżurze. Poprosiła przez telefon o pomoc... po dyżurze, obowiązek lekarski córki uznając za ważniejszy od złamanej nogi.

Do końca życia pozostała osobą niezwykle czynną: prowadziła rozległą korespondencję, dużo czytała, głównie książki historyczne i biografie. Pisała wierszyki. Intresowała się historią Polski i Francji, polityką, a nawet sportem. W osiagnięciach naszych sportowców na olimpiadach była lepiej zorientowana niż jej koledzy lekarze. Człowiek renesansu - wspominają ją przyjaciele i pracownicy. Z biegiem lat w Jeleniej Górze czuła się coraz bardziej samotna. Cząstka życia, przyjaciele, pozostali w Warszawie.

- Wybitna erudytka, jakich już się nie spotyka - mówi o niej Andrzej Kempa. - A przy tym nie popisywała się swoją wiedzą. Do samej śmierci interesowała się światem. Kobieta z klasą: do każdego odnosiła się z szacunkiem. Już nie ma takich ludzi.
Nie narzekała na starość, ale żałowała, że tyle spraw w jej życiu przyszło za późno. Nie mówiła patetycznie o spełnionym życiu. Powtarzała za to często: „miałam szczęście do ludzi”.

„Jakbym przeszedł jakąś bramę, inny mnie otacza świat
W niebo częściej myśl kieruję, nie osądzam dawnych lat
Przekroczyłem jakąś bramę wszedłem w inny lepszy świat...”

- Renata Marczewska-Wagner zostawiła ten tekst w swoim zbiorze wierszyków.
Zmarła 20 lipca 2008 roku. Praktykująca katoliczka, pochowana została obok męża, na cmentarzu ewangelicko-reformowanym w Warszawie.

Nowiny Jeleniogórskie nr 36/09.