To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Pętla czasu

Pętla czasu

Wspomnienie o Aleksym Józefie Jurczyku (1937 - 1969)
Kilka tygodni temu przeczytałam wspomnienie o Helenie Legun, niezłomnej kobiecie z Ziemi Nowogródzkiej. Wtedy uświadomiłam sobie, że przecież i mój Brat, a w swoim czasie redaktor techniczny „Nowin Jeleniogórskich” i ja oraz jeszcze kilka innych osób zawdzięczamy Jej życie. Zanim wyjaśnię, dlaczego w roku 50-lecia „Nowin” w cyklu wspomnień o byłych pracownikach warto przypomnieć i Jego sylwetkę, opowiem o tym ocaleniu życia.

Niemcy już odstępowali, nad miasteczkiem Nowa Mysz przewalał się front. Kto żyw, chronił się w okopach. A wśród tych, którzy zostali w miasteczku, byli co najwyżej zgrzybiali, dogorywający starcy, kobiety i dzieci, a mężczyźni albo przedarli się do zbliżającej się z Rosjanami polskiej formacji, albo walczyli w partyzantce. Każdy napotkany mężczyzna był przez hitlerowców natychmiast zabijany jako zaciekły, niebezpieczny wróg.

Siedzieliśmy przyczajeni w ziemiance, słyszeliśmy kanonadę strzałów, kiedy nagle rozległ się rozkaz: ”Raus, raus, sznel, sznel!!!” (zapisuję tę komendę w fonetycznym brzmieniu). Kobiety i dzieci zaczęły przesuwać się zygzakowatym wyjściem z okopu. Wbiłam palce w jego ściany i zaparłam się w wąskim przejściu, tak że Mama nie mogła mnie wyprowadzić. Czułam śmierć i strach, jeśli można to tak nazwać. Mój Braciszek wyszedł bez lęku. Wtedy niemiecki żołnierz oddał strzał, ale kule uwięzły w ścianie okopu. Ostatkiem sił Mama oderwała mnie od gliniastego oparcia i tak znalazłyśmy się pod jakąś ścianą. Przed naszymi oczami pojawiły się, wsparte na ogrodzeniu, lufy karabinów. Mama przytuliła nas do siebie. Ciocia Helena zaczęła modlitwę. Kobiety połączyły głosy i rozległo się „Pod Twoją obronę”. Ledwie zabrzmiały pierwsze słowa, Ciocia Helena krzyknęła: Mordercy! Zabijacie kobiety i dzieci! Już padała komenda do strzału. Nieoczekiwanie usłyszeliśmy odzew na ten dramatyczny kobiecy krzyk. Z wami nie było partyzantów? - zabrzmiało pytanie po polsku. Okazało się, że wśród żołnierzy gotowych do strzału był Ślązak, który zrozumiał słowa wygnanych na rozstrzelanie. Zamienił z dowódcą grupki hitlerowców kilka słów. Opadły lufy karabinów skierowanych ku ziemi. Wszystko rozegrało się w ciągu kilkudziesięciu sekund. Znowu padła komenda, żeby pierzchać szybko, ale tym razem do okopu. Biegliśmy w nieopisanym pędzie. Zaszyliśmy się w ziemiance. Zabrzmiała dziękczynna modlitwa. Ona nas ocaliła.

Mój Brat urodził się w Lidzie w 1937 roku, a nasi Rodzice mieszkali w niedaleko położonej Wawiórce. Do dziś w dokumentach zachowała się książeczka zdrowia Ojca, wystawiona przez Społem i kiedy znalazła się w moich rękach, ze zdumieniem stwierdziłam, że ma taki kolor, oprawę i układ, jak taki sam dokument, którym posługiwałam się po wojnie przez całe moje dorosłe życie. Kiedyś mały Braciszek zobaczył na wystawie w Lidzie wojskowy pas. Tak się nim zafascynował, że Rodzice musieli go kupić i na pamiątkę zrobili chłopczykowi zdjęcie z tym pasem. Mój Brat całe życie fascynował się wojskiem. Kiedy przewalił się front, z kuzynem, Zeniem Okołotowiczem, z okolicznych pól bitewnych ściągali niewypały i broń, aż dostali w skórę i przeszła im ochota do kompletowania arsenału.

Repatriowani do Polski, na Ziemię Lubuską przyjechaliśmy w 1946 roku, a stamtąd do Małej Kamienicy, gdzie dom z gospodarstwem przeznaczył dla nas ówczesny starosta jeleniogórski Wojciech Tabaka. Już wtenczas było wiadomo, że wojna rozdzieliła naszych Rodziców na zawsze, zbyt odległe były światy, choć topograficznie bliskie, z których oboje pochodzili. Ona z głęboko patriotycznej, żarliwie wierzącej katolickiej rodziny, On ideowy białoruski komunista, z szeroko otwartymi ramionami witający bliskość radzieckiej władzy i obecność socjalistycznego ustroju w kraju, który uznał za swój.

Został po wojnie w Warszawie i jako oficer zawodowy pierworodnego Syna chciał uformować na swój obraz i podobieństwo. Uznał, że ten proces najlepiej dokona się w Korpusie Kadetów, szkole janczarów, która od dziecka wychowywała i formowała oficerów oddanych bez reszty socjalistycznej ojczyźnie.

Oczywiście w Korpusie Kadetów niedozwolone były żadne praktyki religijne, ani posiadanie jakichkolwiek przedmiotów kultu, wykluczone było wyjście na Mszę św. Kiedy latem przyjeżdżał do domu, Rodzina starała się nadrobić zaniedbania w religijnej formacji chłopaka. Tym sposobem Ziutek przystąpił do Sakramentu Bierzmowania, na którym zjawiła się młodzież chyba z całego powiatu. Pamiętam miejsce koło posągu św. Jana Nepomucena, które nam przypadło w długim szeregu dziewcząt i chłopców na placu przylegającym do jeleniogórskiego kościoła pod wezwaniem świętych Erazma i Pankracego. Dzień był przepiękny, wyciągaliśmy szyje, by jak najszybciej dojrzeć Biskupa. Kiedy zbliżył się do nas, stanął w osłupieniu i powiedział: ”O, kadet!”. A kadet wyprężył się w galowym, czarnym mundurze z wysoką czapką i lśniącym emblematem na niej, aby przyjąć Sakrament. Przyszedł jednak taki rok, kiedy kadet, już uformowany według ideowych materialistycznych pryncypiów, w czasie wakacyjnych odwiedzin, ku rozpaczy Mamy, Babci i całej rodziny odmówił stanowczo uczestniczenia w Eucharystii. Niewiele czasu minęło, kiedy nasz oddany socjalizmowi Ojciec znalazł się w więzieniu na Rakowieckiej, a jego Syn stał się bardzo niepożądany jako jednostka o być może wątpliwej i niebezpiecznej postawie. Szesnastolatek został odesłany do domu w jednym jedynym, polowym, zielonym mundurze.

Zdawaliśmy maturę w jednym roku, ja w szkole dziennej, On w wieczorowej. Nie było mowy, byśmy oboje wyruszyli na studia, zostawiając Mamę samą na odbudowanym po „kołchozowych” latach gospodarstwie. Uznał, że nie wolno mi powtórzy losu Mamy, opuszczonej przez Męża. Był zdania, że kobieta powinna być niezależna i mocno stać na własnych nogach bez względu na to, czy w ogóle wyjdzie za mąż lub na jakiego człowieka trafi. Sam poprzestał na rocznym studium, uruchomionym przy ówczesnej „Labofarmie” i tam też podjął pracę, skąd przeniósł się do „Nowin Jeleniogórskich”. Fascynowała Go polityka, historia, geografia, dzieje wojskowości, miał rozległą wiedzę czerpaną z wszelkich dostępnych źródeł. Był człowiekiem wyjątkowej szlachetności. Kiedy znalazł się w sytuacji konfliktu, kiedy doznał krzywdy, nie dążył do odwetu, próbował zrozumieć racje drugiego człowieka, nawet jeśli ten jawił się jako ktoś wrogi i nieżyczliwy. Na kilka lat przed śmiercią, w czasie peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej przeżył, ku radości nas wszystkich, głębokie nawrócenie, a wiara, którą odzyskał, pozwoliła Mu bez buntu i rozpaczy przeżyć traumatyczne doświadczenie, które go czekało.

Ożenił się w 1966 roku i doczekał Syna i Córki. Kiedy rozpoznano u Niego w trakcie prześwietlenia groźną chorobę, zapytałam bliskiego naszej rodzinie radiologa, dra Józefa Staniczka, czy to czasem nie jest gruźlica. Padła odpowiedź, która mnie przeraziła: Cieszyłbym się, żeby to była gruźlica. Diagnoza brzmiała: ziarnica złośliwa. Od rozpoznania choroby nowotworowej minęło dwa lata, kiedy przy Jego trumnie stanęła 22-letnia Wdowa z dziesięciomiesięczna Córeczką i niespełna dwu i półletnim Synkiem. Żegnali Go Koledzy z „Nowin”, pojednani na chwilę nad grobem Rodzice, cała Rodzina, Sąsiedzi i Znajomi, przejęci tragedią, jaka zabrała dobrego, młodego, zdolnego człowieka. Umarł we wrocławskiej klinice w 32. urodziny, a kiedy myśmy odjechali, w ostatnich godzinach Jego życia, czuwał przy nim serdeczny druh z dzieciństwa, Zenek.

Czas zatoczył pętlę. Teraz jego śliczna Córka walczy z groźną chorobą, a ma dla kogo żyć. Zagrożenie ujawniło się, kiedy oczekiwała czwartego dziecka. Starsze rodzeństwo darzy najmłodszego braciszka wielką miłością, a ich Mama, która jest młodą, wykształconą kobietą, nie traci pogody ducha, a siłę czerpie z głębokiej wiary. Wszyscy krewni i przyjaciele łączą się w modlitwie za Nią, gdyż wydaje im się to niemożliwe, by sytuacja mogła się powtórzyć. Wierzą, że wychowa szczęśliwie wnuki Józefa Jurczyka, któremu nie dane było nigdy ich oglądać, chyba że z tamtej, niedefiniowalnej i nieodgadnionej strony.

Nowiny Jeleniogórskie nr 26/2008, 24 VI 2008r.