To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Był tytanem pracy

Był tytanem pracy

Wspomnienie o Stefanie Strahlu (1932-2009)
Wiadomość o Jego nagłej śmierci w Wielkanocną Niedzielę 12 kwietnia poruszyła wielu. Z każdej strony natychmiast padać zaczęły słowa uznania dla wspaniałego człowieka, którego bardzo będzie teraz brakować, i dla Jego ogromnego dorobku, którym zmienił oblicze życia tego zakątka świata, wprowadzając weń wspaniałą muzykę.

Był wielką postacią, bardzo zasłużoną dla Jeleniej Góry i całego regionu, od blisko pół wieku nierozerwalnie związaną z tym kawałkiem ziemi. Świetny dyrygent i pedagog, twórca i dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej I i II st. im. S. Moniuszki oraz założyciel i przez ponad trzydzieści lat dyrektor jeleniogórskiej orkiestry symfonicznej i późniejszej filharmonii, która z czasem wyrosła na jedną z najprężniejszych instytucji kulturalnych działających na Dolnym Śląsku. Niestrudzony animator życia kulturalnego, organizator pionierskich festiwali, społecznik budujący od podstaw środowisko muzyczne Jeleniej Góry. Stworzył coś z niczego. Zrobił coś nieosiągalnego dla innych.

Całe zawodowe życie Stefan Strahl poświęcił jeleniogórskiej orkiestrze i szkole muzycznej. Gdy zakończył pracę w filharmonii, poświęcił się pracy pedagogicznej. Niemal do ostatnich chwil uczył młodzież kameralistyki i prowadził Szkolną Orkiestrę Symfoniczną. Uczniowie uwielbiali prowadzone przez Niego zajęcia. Jego życie naznaczone było wspaniałą pasją, którą potrafił zarażać innych. Zawsze życzliwy, uśmiechnięty, dowcipny, elegancki. Mistrz i autorytet. Sam wolał skromnie pozostawać w cieniu. Żył cicho i spokojnie.

Wszyscy, nawet najbliżsi, widzą w nim przede wszystkim kochanego Pana Profesora i Pana Dyrektora. Orkiestra, filharmonia, szkoła muzyczna, to najbardziej spektakularne sukcesy, za sprawą których był powszechnie znany, ceniony i szanowany. Ale mało kto wie już, że to właśnie dzięki niemu ulice na jeleniogórskim Zabobrzu mianowano nazwiskami wielkich polskich muzyków.

- Ojciec 90 procent swojej życiowej energii poświęcał na pracę dla Jeleniej Góry. Był dobrym ojcem i mężem, ale jego życie wypełniała przede wszystkim muzyka - wspomina jego syn, znakomity wiolonczelista Tomasz Strahl. - Był człowiekiem z zasadami. Pracował bardzo ciężko, bo kierowanie dwiema instytucjami jednocześnie nie jest łatwe. Widać było ciążące na nim brzemię pracy i ogromnej odpowiedzialności, ale nigdy nie uskarżał się na przepracowanie. Miał ogromną cierpliwość do pracy z muzykami, uwielbiał młodzież i młodzi go uwielbiali. Szanował wszystkich, nie wywyższał się i miał ogromną tolerancję dla ludzkich słabości. Był też znakomitym dyplomatą. Wiem coś na ten temat, bo często siedziałem pod jego biurkiem, gdy prowadził poważne rozmowy. Nie wiem natomiast, czy przez tyle lat dyrektorowania kogokolwiek wyrzucił z pracy... Do końca życia wszystkich, nawet tych dorosłych, dojrzałych już muzyków i nauczycieli traktował zawsze jak swoich uczniów.

Ale też i miał do tego pełne prawo. Profesor Strahl był pierwszym wykształconym muzykiem sprowadzonym do Jeleniej Góry i praktycznie od zera budował muzyczną kadrę szkoły i orkiestry. Doskonale rozumiał, że obie te instytucje są dla siebie niezbędne. Sprowadzał do Jeleniej Góry znakomitych muzyków i muzycznych pedagogów w jednym, by mogli grać i kształcić kolejnych muzyków.

- Właściwie wszyscy, którzy w tamtych czasach mieli tutaj cokolwiek wspólnego z muzyką, musieli się z nim spotkać. To on był siłą napędową tego środowiska i jego niekwestionowanym przywódcą. To on namówił mnie do współpracy - wspomina Zuzanna Dziedzic, która zastąpiła go na stanowisku dyrektora filharmonii. - Bez Stefana Strahla nie byłoby Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze. Dzięki niemu Jelenia Góra przestała być muzyczną prowincją.

- Był tytanem pracy. Przez pierwsze lata od chwili założenia orkiestry (najpierw przecież społecznej, a dopiero później zawodowej), zanim zaczęli tu przyjeżdżać inni dyrygenci, sam przygotowywał wszystkie koncerty. Zadyrygował tysiące koncertów. Rozbudowywał repertuar, sięgał po nowe utwory, a było to wówczas szczególnie trudne z wielu względów. Jednocześnie starał się o budowę pierwszej sali koncertowej - opowiada Tomasz Strahl. - Całym sobą angażował się w to, co działo się na scenie. Gdy przygotowywał IV Symfonię Szymanowskiego, kilka dni chodził po domu i przeżywał, że trąbki nie stroją i jak to zabrzmi... W gruncie rzeczy był wizjonerem. Trzydzieści lat temu, gdy nikomu tutaj nie śniła się nawet zjednoczona Europa, organizował Festiwal Muzyki Polskiej i Europejskiej, organizował współpracę z niemieckimi muzykami. Jego mama była Austriaczką, a ojciec Węgrem, dlatego świetnie znał język niemiecki. To umożliwiało Mu nawiązywanie bezpośrednich kontaktów z sąsiadami i doskonale z tego korzystał.

Miał niezwykły dar obserwacji życia publicznego i nietuzinkowe podejście do ludzi. Gdy pewnej jesieni w połowie lat 70. do jeleniej Góry przyjechał ówczesny wicepremier i minister kultury niespodziewanie poczęstował gościa poziomkami przyniesionymi przez jedną z nauczycielek. Bardzo ważne spotkanie, które zaplanowano początkowo na dwie minuty, trwało dużo dłużej. Na koniec minister stwierdził „Z tego, co ja tu widzę, to wy już jesteście państwową orkiestrą”. I pół roku później przyszło oficjalne, rządowe pismo w tej sprawie.

- W domu był specjalistą od wszelkich spraw technicznych. Prawdziwa złota rączka. Umiał zrobić wszystko, naprawić każdą zabawkę. Miał niesamowite zdolności manualne. Ale przecież był też po technikum tkackim! - snuje rodzinną opowieść Tomasz. - Muzyka zawładnęła jego życiem później. Od studiów we wrocławskiej Akademii Muzycznej poświęcał się jej bez reszty. Ale w domu nie był „muzycznym tyranem”. Nie chciał na siłę robić ze swoich dzieci muzyków. Był bardzo dumny z powodu mnie i siostry, z tego, co wiem, zawsze dużo o nas opowiadał. Był dla nas surowy, ale nie zmuszał nas do grania. Jedynie moblizował do pracy, namawiał do tego, żeby ćwiczyć. Ostatecznie zaraził mnie pasją. Bo ja wcale nie byłem orłem w szkole muzycznej. Gdy miałem 10, może 11 lat, mało ćwiczyłem, radziłem sobie bardzo kiepsko. Kiedyś ojciec stwierdził głośno, że trzeba zabrać smarkacza ze szkoły, żeby wstydu nie przynosił. Ale mój ówczesny nauczyciel namówił go, żeby jeszcze trochę z tym poczekać, bo akurat ostatnio idzie mi trochę lepiej. No i zostałem. Dzięki jego pasji wielu muzyków stąd zrobiło wielką karierę.

Tomasz Strahl wspomina, że to, co wywarło na nim największe wrażenie to muzyczni goście, których zawsze mnóstwo było w ich domu:

- Ojciec sprowadzał do Jeleniej Góry wielki muzyczny świat, najlepszych solistów - Wiłkomirską, Kulkę, Jakowicza, Palecznego, Lasockiego, Polską Orkiestrę Kameralną z Maksymiukiem. A ja miałem ich później jeszcze w domu! W tamtych czasach nie było łatwo zaprosić kogoś do restauracji, nie było też na to pieniędzy. Oni grali za symboliczne honoraria. Ojciec zapraszał więc wszystkich gości na kolację do domu. A ja wtedy godzinami podsłuchiwałem pod drzwiami tych wspaniałych długich rozmów, opowieści. To niezwykłe przeżycie. Jedno, o co zawsze miałem do niego pretensje, to że zupełnie nie dbał o swoją karierę dyrygencką. A był wybitnym dyrygentem, przed którym świat stał otworem. Ale on nie był tym zainteresowany. Chciał dyrygować i uczyć, ale tylko tu, w Jeleniej Górze.

Na wiadomość o Jego śmierci Piotr Paleczny przesłał rodzinie słowa: „Pozostanie w sercach z nami, a to najważniejsza pamięć”. Rodzina i przyjaciele Stefana Strahla chcieli, by ludzką pamięć wesprzeć dodatkowo innym honorowym gestem. Może nazwać jeleniogórską salę koncertową Jego imieniem, a może skwerek przed filharmonią. Na pewno na to zasłużył.