To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Dusza górskiego środowiska

Dusza górskiego środowiska

Wspomnienie o Andrzeju „Kargulu” Juszczyku (1954 - 2009)
W góry trafił wcześnie. W sposób naturalny, jak każdy z naszego pokolenia. Dzięki rodzicom, kumplom z dzieciństwa, z którymi się wychowywał w Jeleniej Górze. W pięknym domu na Jagiełły, z rozległym widokiem na Karkonosze. Kiedyś, prawie pół wieku temu, tak się po prostu spędzało czas. Na górskiej wyrypie, odpoczywając w schronisku, słuchając z zapartym tchem górskich opowieści. Było więc oczywiste, że trafił do środowiska ludzi, którzy górom i ludziom w nich przebywającym poświęcili swoje życie, do specyficznej wspólnoty górskich ratowników. Bywając w każdej wolnej chwili w ukochanych Karkonoszach, jeszcze w czasach szkolnych, poznał ratowników, kierowników, personel i bywalców schronisk.

Nie dało się Go nie zauważyć. Postawny, pogodny, z bezcennym darem zjednywania sobie sympatii w każdym środowisku, od razu stał się duszą naszego górskiego środowiska. Nic w tym dziwnego, że został ratownikiem. Najmłodszym w dziejach ratownictwa górskiego w Karkonoszach. Podanie o przyjęcie do Pogotowia Górskiego złożył jeszcze jako kilkunastoletni chłopak. Gdy kończył 18 lat, miał już za sobą pierwsze szkolenia i udział w akcjach. Potem, już tak jak każdy z nas, na ręce naczelnika grupy złożył przysięgę i do czerwonego swetra mógł wreszcie przypiąć wymarzoną odznakę z błękitnym krzyżem.

Znając Go, wiedzieliśmy, że nie zwykł robić niczego na pokaz, wykonywać bez potrzeby zbędnych ruchów. Zmieniał się, gdy trzeba było działać szybko i sprawnie. Obdarzony intuicją, doświadczeniem, znajomością terenu i wyszkoleniem, był uczestnikiem niezliczonych akcji, wypraw i codziennych, ratowniczych powinności.

Bardzo wcześnie stał się Andrzej Postacią. Kimś, o kim mówili także ci, którym wcześniej nie było dane spotkać Go osobiście. Wielu z nas niejednokrotnie bywało świadkiem zabawnych sytuacji, gdy niedzielny narciarz lub turysta opowiadał podkolorowane anegdoty o nim, nie mając pojęcia, że właśnie poznany sympatyczny ratownik jest… bohaterem opowiadanej historii. Przez ponad 30 był aktywnym uczestnikiem i współtwórcą historii karkonoskiego GOPR.

Jak każdy z nas marzył, by z ukochanych Karkonoszy wyruszyć na wyprawę życia. W góry najwyższe. W Himalaje. Udało mu się to dwukrotnie. Dotarł w Himalaje, był także uczestnikiem wyprawy do Pakistanu, zorganizowanej przez Sudecki Klub Wysokogórski, którego był członkiem.

W ostatnich latach, jak wielu z nas, codzienna walka o byt odsunęła Andrzeja nieco od gór. Z niegdysiejszego człowieka gór stawał się człowiekiem czynu w biznesie. Widząc Go w nowej roli, myślałem: tak, ten mężczyzna w okularach, pochylony nad komputerem, to także On. Spotkania z dawną górską bracią stawały się rzadsze, co nie znaczy, że mniej serdeczne. Wciąż planowaliśmy „wyjazd życia”. Do Patagonii, pod jeden z najpiękniejszych szczytów świata, pod Fitz Roy.

Na swój ostatni, najważniejszy dyżur, na który odprowadziliśmy Andrzeja w ub. tygodniu, wyruszył jak zawsze, w goprowskim swetrze z odznaką. Spoczął podobnie jak Jego Ojciec, na cmentarzu w Karpaczu, mając już na zawsze tuż przed sobą Śnieżkę i Kocioł Łomniczki.

Jędruś! Byłeś szczęściarzem. Z tych, co to nie da się ich nie lubić. Na myśl o Tobie, na hasło Kargul rzucone w towarzystwie, zawsze pojawi się uśmiech na twarzach tych, którym dane było poznać Cię osobiście. Którym niejednokrotnie pomogłeś, ot tak, zwyczajnie. Z odruchu serca. Serca, które przestało bić przedwcześnie.

Odszedłeś na dyżur, tam gdzie już wcześniej poszli nasi. Wiem Jędruś, że w niebiańskiej dyżurce masz już należne Ci miejsce.

Nowiny Jeleniogórskie nr 5/09