To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Kapelan niepokorny

Kapelan niepokorny

Życiorys ks. Wilhelma Kubsza owiany jest legendą. Co sprawia, że ponad 30 lat po śmierci, pamięć o nim jest nadal żywa, a losy duchownego nie przestają fascynować. Ks. Kubsz spędził w Jeleniej Górze ledwie sześć lat, a mimo to pozostaje symbolem tego miasta. Mocno wrył się nam w pamięć ten niezwykły kapelan.

Urodziłem się parę lat po śmierci Wilhelma Kubsza ale dorastałem w świadomości, że była to osobowość nietuzinkowa. Wszyscy odwiedzający 1 listopada cmentarz przy ul. Sudeckiej, mijając kwaterę księdza, widzą te dziesiątki zniczy, zapalanych zarówno przez tych co go znali, jak i tych co o nim tylko słyszeli i czytali.
A niewątpliwie jest o czym czytać. Próżno szukać równie niejednoznacznego życiorysu. Ks. Kubsz korzenie miał śląskie. Przyszedł na świat w Gliwicach w 1911 roku, kiedy Polski nie było jeszcze na mapie. Ojciec był kolejarzem, a także powstańcem śląskim. Choć przeznaczona mu była sutanna, podczas studiów zdobył uprawnienia technika dentystycznego – wkrótce ten drugi zawód okaże się niezwykle przydatny. Święcenia kapłańskie przyjmuje w wieku 25 lat. Wybuch wojny zastał go, jako wikarego, na Polesiu. Przebywając pod okupacją sowiecką często zmienia parafie. Administruje kościołem w Puziczach kiedy III Rzesza zaatakowała Związek Sowiecki. Mimo znajomości języka niemieckiego Kubsz, jako Ślązak i syn powstańca, odmawia podpisania volkslisty. Władze niemieckie podejrzewały go o łączność z partyzantami i namawianie młodzieży, do sprzeciwu wobec wyjazdu na roboty do Rzeszy. Aresztowany, znalazł się na liście osób przewidzianych do rozstrzelania. Niewątpliwie zginąłby gdyby nie strażnik więzienny, który pomógł Kubszowi w ucieczce. Teraz, poszukiwany przez Niemców, bez możliwości powrotu do parafii, postanawia przyłączyć się do najbliższego oddziału partyzanckiego. Jako wykwalifikowany dentysta, był cennym nabytkiem dla partyzantów sowieckich, pod dowództwem płk. Wasiliewa. Dowodem na to jak bardzo historia potrafi być złośliwa niech będzie fakt, iż oddział, którego członkiem został ten katolicki ksiądz nosił imię Lenina ...

Ks. Kubsz w oddziale pełni rolę sanitariusza, przydało się tutaj dentystyczne wykształcenie. Przez ponad rok walczył w ten sposób z Niemcami, pamiętał również o obowiązkach duszpasterskich. Aż wreszcie, w czerwcu 1943 roku, ten duchowny – partyzant, znalazł się w Moskwie. Podróż ta jest owiana tajemnicą. Najprawdopodobniej ks. Kubsza przetransportowano tam samolotem z zamaskowanego lotniska partyzanckiego na terenie dzisiejszej Białorusi. U źródeł tego „przeniesienia” leżało formowanie 1. Polskiej Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Stalin i polscy komuniści mieli świadomość, że aby to wojsko naprawdę przypominało polskie, niezbędny jest katolicki kapelan. Być może Kubszowi złożono propozycję z kategorii nie do odrzucenia? Choć z drugiej strony, dla niego jako patrioty ważne było, iż może walczyć z Niemcami w polskim mundurze i pod polskimi dowódcami.

Tutaj rozpoczyna się zupełnie nowy rozdział w życiu późniejszego proboszcza Kościoła Garnizonowego. W zamian za niesienie posługi kapłańskiej polskim żołnierzom, ks. Kubsz musiał współpracować z ludźmi jak zaciekła komunistka, Wanda Wasilewska; został on też – zapewne nie dobrowolnie – członkiem Prezydium Związku Patriotów Polskich, czyli organizacji całkowicie podporządkowanej Stalinowi. Relatywność tej sytuacji doskonale oddaj przysłowie: zapalić panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Jest w tym wszystkim również element anegdotyczny. Otóż kiedy Kubsz znalazł się z Moskwie i miał zostać kapelanem „kościuszkowców”, nie posiadał sutanny! Zorganizowanie zaś tego elementu garderoby, w dodatku dla katolickiego księdza, w roku 1943, w stolicy ateistycznego państwa graniczyło z cudem i mogło być traktowane jako fanaberia. Ostatecznie sutannę dla kapelana uszył krawiec teatralny, z pochodzenia Gruzin! Kubsz nie ustąpił również z wymogu uzyskania oficjalnej jurysdykcji kościelnej na swoją działalność; po długich poszukiwaniach udzielił mu jej ks. Brown, kapelan ambasady Stanów Zjednoczonych.
Przybywając do Sielc nad Oką, był już majorem Ludowego Wojska Polskiego. Udzielił błogosławieństwa 1. Polskiej Dywizji i odczytał rotę przysięgi zawierającej słowa o „braterstwie broni z Armią Czerwoną”. Wedle relacji świadków niezwykle wzruszył go widok żołnierzy w polskich mundurach. Ludzie nie dowierzali, że mają jako kapelana prawdziwego księdza. Kiedy 1. Dywizja trafiła na front ks. Kubsz był razem z żołnierzami i cieszył się wśród nich niezwykłym szacunkiem. Dodawał otuchy, a najciężej rannych przygotowywał do ostatniej drogi. Przeszedł cały szlak bojowy: Lenino, Chełm Lubelski, Lublin aż do warszawskiej Pragi, gdzie błogosławił nielicznych żołnierzy próbujących przez Wisłę przedostać się do powstańców.

Jak się okazało były to ostatnie tygodnie jako kapelana. Ks. Kubsz, trzeźwo oceniał sytuację w kraju, z całą pewnością wiedział o aresztowanych członkach podziemia niepodległościowego, o wyrokach śmierci, o wszechpotężnej NKWD. Uczciwość nakazała mu zaprotestować. Na tym tle wybuchł konflikt między nim a całym kierownictwem LWP. Od tej chwili nie było dla Kubsza miejsca w tej armii. Odszedł z wojska; został kapelanem cywilnym  w różnych parafiach w całym kraju, głównie na Pomorzu. Miał naturę wędrownika, nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Na stanowisko kapelana wojskowego wrócił dopiero w 1969 roku.
Jako proboszcz garnizonu jeleniogórskiego w latach 1972 – 78 wpisał się na trwałe w historię miasta. Do dziś wspomina się z jaką estymą odnosił się do swoich parafian. Miłośnik naszego regionu, Cezary Wiklik powiedział – To nie był urzędnik pana Boga. Kubsz traktował Kościół metaforycznie. Nie jako budynek ale jako wspólnotę. Mało komu dane jest w ciągu sześciu lat zyskać status lokalnej legendy. Ks. Kubszowi się udało ponieważ należał do ludzi, którzy budowali a nie niszczyli. Żył w niezwykle trudnych czasach, a więc wybory, których dokonywał musiały być trudne. Życie kapelana Kubsza z całą pewnością nie jest otwartą książką.

Tomasz Targański