To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Najpierw Człowiek - potem prawnik

Najpierw Człowiek - potem prawnik

Wspomnienie o Waldemarze Gede (1940-2004)
Życzliwy ludziom, świetny fachowiec ceniony w środowisku prawniczym, partner w życiu prywatnym. Tak WALDEMARA GEDE zapamiętała rodzina, znajomi, współpracownicy.

Waldemar Gede urodził się w 1940 roku w Zwoleniu koło Radomia, ale podstawówkę kończył już w Jeleniej Górze. W 1958 roku zdał maturę w ogólniaku w Karpaczu i został studentem prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 1964 roku aż do 1977 roku pracował w jeleniogórskiej prokuraturze: od aplikanta, przez asesora, aż do zastępcy prokuratora rejonowego.

- Był człowiekiem wielkiej pogody ducha, uśmiechnięty, wrażliwy, życzliwy ludziom - opowiada Roman Słomski, radca prawny, który poznał Waldemara Gede aplikując w prokuraturze. - Nigdy nie wpadał w złość, panował nad emocjami. Nawet najtrudniejsze sprawy prokuratorskie rozpatrywał spokojnie, pamiętając zawsze o dwóch stronach każdej sprawy.

Po odejściu z prokuratury Waldemar Gede był radcą prawnym w wielu instytucjach: między innymi przez 27 lat do końca życia w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Estetyki Miast (obecnie MPGK), w Jeleniogórskich Kopalniach Surowców Mineralnych i - od 1979 roku aż do śmierci - w Jeleniogórskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Aktywnie działał w Okręgowej Izbie Radców Prawnych w Wałbrzychu, zrzeszającej radców z trzech podległych dawnych województw: przez trzy ostatnie kadencje, od 1991 roku, pełniąc społeczną funkcję wicedziekana.

- Merytoryczny do bólu, z ogromnym zawodowym doświadczeniem i tzw. „prawniczym zmysłem” - tak wspomina Waldemara Gede Marian Leńko, prezes JSM. - W sprawach „ludzkich” był miękki: zawsze próbował być przede wszystkim człowiekiem, dopiero później prawnikiem. Czasem mnie - prezesowi tworu ekonomicznego - nawet to przeszkadzało. Do końca szukał innych niż procesowe rozwiązań problemów, zwłaszcza w przypadkach niepłacenia czynszów... W dobie gdy liczą się cyfry w relacjach międzyludzkich, Waldemar Gede był wyjątkiem.

„Nigdy nie zapomnę Waldemara Gede, wieloletniego radcy prawnego spółdzielni. Był dobrym człowiekiem, a przy tym znakomitym fachowcem w swojej dziedzinie. Nagła śmierć tak nietuzinkowej postaci była ciosem nie tylko dla mnie, ale i wszystkich, którzy go znali” - napisała w prasie branżowej Elżbieta Grudzińska, z którą Waldemar Gede współpracował.

Dyplomy, pełnione funkcje i medale (a miał ich sporo) nie oddadzą tego, jakim był człowiekiem.
„Stara kindersztuba, dżentelmen, prawniczy urok, mądry życiowo” - tak o nim mówią wszyscy, którzy poznali go prywatnie. Zapamiętali jego życzliwość dla innych, spokój i... stary rower - składak z przerzutkami, którym uwielbiał jeździć po okolicy, a na urlopie - po ukochanym Świnoujściu.

- W życiu był prawdziwym partnerem jako mąż i ojciec - opowiada o nim dr n.med. Zdzisława Piotrowska-Gede. Kiedy w nocy w ich mieszkaniu dzwonił telefon ze szpitala, Waldemar Gede pytał, nie otwierając oczu: „przyjadą po ciebie, czy mam zawieźć?”. Ze stoickim spokojem znosił pacjentów w domu. Nie skarżył się na „lekarskie dyżury”, ani na to, że na wspólne spacery z żoną mógł dopiero chodzić, kiedy pojawiły się telefony komórkowe. Bez cienia zazdrości wspierał medyczne aspiracje żony, bez zmrużenia oczu zostając w domu z synem - przedszkolakiem. Kiedy syn dorósł, przełknął jego wybór studiów. Wygrała medycyna zamiast prawa.

- Nie ma pacjenta, który znał tatę, żeby nie wspomniał z żalem jego zbyt wczesnego odejścia i nie powiedział o nim kilku ciepłych słów - mówi Tomasz Gede, urolog.

Pomocny ludziom. Tak wspominają Waldemara Gede osoby, którym bezinteresownie pomagał prawnie, czy tylko zatrzymał się na drodze, bo dostrzegł problem innego kierowcy. Nie wszyscy wiedzą, że „absolutnie wszystko potrafił naprawić”. Kiedy podczas podróży po Rumunii zepsuł się samochód, w warsztacie poprosił tylko o podnośnik.

Znał się na hydraulice i... damskich ciuszkach, co doceniały koleżanki żony. Lubił dobrą muzykę, koncerty w filharmonii, książki czytane w dużych ilościach i wypady na łono przyrody. Niekoniecznie męczące forsowne wędrówki. Raczej takie Sokoliki, które darzył sentymentem, bo tam składał swoją harcerską przysięgę, tam, jako student, zabrał żonę na pierwszą randkę.

Z poczuciem humoru, czasem „angielskim”. Nawet datę swojego ślubu ustalił primaaprilisową (1 kwietnia 1967 r.).
Raptus, który za minutę nie pamiętał o wybuchu. Nikt z rozmówców nie potrafił wymienić innej wady Waldemara Gede.

Na emeryturze planował zwolnić tempo życia zawodowego, pozwiedzać świat, nacieszyć się nowym domem, którego nie zdążył wykończyć. Zabrakło mu roku i miesiąca. Majstrowi na budowie domu, powiedział: „wrócę za pół godziny ze szpitala, wtedy dokończymy”. Nie wrócił. Zmarł 18 sierpnia 2004 roku, po nagłej kilkudniowej chorobie.