Mama piecze z dziećmi ciasta, tata wnosi choinkę, a uśmiechnięci dziadkowie stoją już w progu trzymając w rękach prezenty. W tle słychać kolędy. Ogień płonie w kominku. Za oknem prószy śnieg. Taki nie za mokry, nie za zimny, pasujący do obrazu idealnej rodzinki. Łatwiej jednak odnaleźć świętą rodzinę w święty czas w reklamie niż w realu.

Kamil nie znosi Świąt Bożego Narodzenia. Skończył studia trzy lata temu, dostał pracę, wynajmuje razem z dziewczyną mieszkanie w Jeleniej Górze. Do rodzinnej wioski oddalonej o niemal 300 kilometrów od jego realnego jeleniogórskiego życia wraca coraz rzadziej. W Święta Bożego Narodzenia jest inaczej. Rok w rok dziewczyna jedzie na święta do swoich rodziców. On do swoich.

– Wiem, że i w tym roku nie będzie inaczej. Po świętach wrócę rozwalony. Zawsze wracam w kawałeczkach. Moi rodzice są wierzący, ja nie chodzę do kościoła. No i mamy inne poglądy na polską politykę, polską rzeczywistość. Nawet na kuchnię i na rodzinę. Nie jest mi potrzebny ślub z moją dziewczyną, a rodzicom to się też nie podoba. Mieli i nadal mają na mnie inny pomysł. Siostra i brat mieszczą się w ich projektach na udane życia, ja wystaję poza schemat – tłumaczy Kamil – Nie ma siły, żebyśmy się nie pokłócili. Rodzice niby wiedzą, że żyję inaczej, ale oczekują, że w domu będę tamtym chłopcem ze szkoły. Lawiruję jak mogę. Milczę, ile mogę. Ale wkurzenie we mnie jest. Narasta. Czasem je wiozę z powrotem do Jeleniej Góry. I ulewa się potem na innych w pracy, w domu na dziewczynę. Nie lubię świąt. Nie mogę w rodzinnym domu być sobą. Ale przerwać tradycji wspólnej Wigilii w domu nie potrafię. Jakieś błędne koło pozoru i nieszczerości.

Magda studiuje poza rodzinną Jelenią Górą. Na myśl o świętach boli ją brzuch. Rok temu miała gorączkę w Wigilię, podejrzewała nawet grypę, ale po trzech dniach świąt zupełnie jej przeszło. Przez cały rok walczyła z wagą. Ma problemy z anoreksją. I bierze leki antydepresyjne. Nigdy nie była optymistka, ale kiedy w maturalnej klasie rodzice rozwodzili się, pierwszy raz poszła do psychiatry. Matura i ten rozwód – to już było dla niej za dużo. Maturę zdała na prochach, nie dostała się na wymarzoną medycynę, ale zahaczyła się na innych studiach. Mieszka w akademiku. Nie spotyka się z żadnym chłopakiem. Do domu prawie nie jeździ. Ale w święta jakoś głupio zostać w akademiku. I jakoś głupio jechać do domu. Mama mieszka z nowym partnerem. Tata z nową partnerką. Nie może powiedzieć, że rodzice jej nie chcą. Tata dzwoni. Mama dzwoni. Tata zaprosi na pewno do kawiarni. Mama pyta, kiedy przyjedzie na święta i co ma jej kupić na Gwiazdkę. Ale Marta zna scenariusz. Ten się nie zmienia. U taty będzie słuchała narzekań na mamę. Tych wprost i tych niewinnych pytań, które i tak skończą się oskarżeniem mamy. U mamy będzie słuchać narzekań na tatę. I to, jak ją i Martę zawiódł. Może, gdyby miała rodzeństwo – byłoby jej łatwiej. Ale jest jedynaczką. I każdy z rodziców chce ją przeciągnąć na swoją stronę.

– Konflikt lojalności. Przerabiałam z psychologiem. Mdli mnie na widok jedzenia. I wspólnych z nimi świąt – kwituje Marta.

Wojtek ma 44 lata. Od dwóch lat mieszka z Ewą. Mają czwórkę dzieci. No, nie wspólnych. Mieszkają z dwójką dzieci Ewy w wieku szkolnym. Jego dzieci są już dorosłe: córka od roku pracuje, syn studiuje w innym mieście. Po dwóch latach życia z Ewą może powiedzieć:

– Jakoś poukładaliśmy to życie. Jest naprawdę dobrze. Mogę nawet powiedzieć, że wszyscy się lubimy. Ale święta są trudne. Ewy dzieci mają jeszcze Wigilię u swojego taty, moja była żona też chce mieć dzieci w święta. Poukładać te puzzle to jakiś koszmar. Od dwóch tygodni trwają negocjacje, ile czasu u kogo i o której godzinie. Powiem szczerze, ta szopka nie jest mi potrzebna. Nie lubię świąt.

Krystyna ma 51 lat. Nie ma męża. Spędzi święta z przyjaciółmi. Przynajmniej tak by chciała. Tak zaplanowała. Ale telefon i zaproszenie od mamy, która na wsi pod Jelenią Górą mieszka sama, zachwiał tę pewność. Nie lubi wracać do rodzinnego domu. Zwłaszcza w święta. Nie pamięta z dzieciństwa świąt bez awantury domowej, bez alkoholu, własnego strachu, kiedy tata krzyczał na mamę. Takie obrazy przeniosła do swojego dorosłego życia. I święta najchętniej by przespała. Od kiedy jednak mama została sama, a brat wyjechał za granicę, Krystyna ma poczucie winy:

– Wiem, że jestem złą córką, że powinnam spędzić święta z mamą, ale ten czas w tamtym domu po prostu mnie dołuje. Nie chcę kolejny raz przeżywać świąt z obrazami z dzieciństwa, które chciałam i chcę zapomnieć. Nie wiem jeszcze, co w święta zrobię.

Krzysztof ma żonę i dwójkę dzieci. To będą trzecie Święta Bożego Narodzenia spędzane w kurorcie w górach. Taką tradycję wprowadził:

– Pierwsze święta po ślubie próbowałem obskoczyć Wigilie u swoich i żony rodziców. Wszyscy mieszkamy w jednym mieście – opowiada – Ale od kiedy mamy dzieci i wybudowałem dom, chciałem robić święta u siebie. Zapraszaliśmy rodziców. Zawsze coś im stało na przeszkodzie. A jak przychodzili, to ledwo na godzinkę. Dali prezenty, szybko zjedli i wracali do siebie. W ciągu roku mało się ze sobą kontaktujemy, a przed świętami telefon za telefonem, żeby ustalić gdzie i u kogo święta. Miałem dość. Przerwałem tradycję.

Mąż Sylwii wyprowadził się z ich domu w grudniu. Tuż przed Bożym Narodzeniem. Minęło pięć długich lat, a Sylwia nie ułożyła sobie życia z innym mężczyzną. Nie ma ani głowy, ani czasu, aby z kimś się spotykać. Praca i dwójka dzieci są jej codziennością. Pozbierała się po rozwodzie, ale święta nadal są dla niej czasem traumatycznym. Wracają tamte trudne emocje sprzed pięciu lat. Na święta jeździ z dziećmi do rodziców na wieś. Jest gwarnie i wesoło. Przy wigilijnym stole zasiada kilkanaście osób. Siostra z mężem i dziećmi. Brat z rodziną.

– Moja rodzina jest bardzo… rodzinna. I tylko ja taka niepełna. Rozwód jest dla mnie porażką. W tej serdecznej atmosferze, gdy wspólnie śpiewamy kolędy, rozmawiamy, jemy, idziemy na pasterkę – tym bardziej czuję tę ranę. Moje dzieci uwielbiają jeździć do dziadków na święta. Każdy w rodzinie jest dla mnie i moich dzieci taki dobry. Ale ja nadrabiam miną. I czekam, kiedy święta się już skończą, by wrócić do swojego reala. W codziennym pośpiechu pomiędzy pracą a domem rozbita rodzina nie boli tak jak w święta.

Tok

Archiwum Nowin Jeleniogórskich

1 Komentarz

  1. Zimowe święta, Szczodre Gody, są fajne, trzeba tylko pamiętać, że nie są chrześcijańskie a laickie. Chrześcijanie ze swoim fałszywym bogiem uzurpują sobie prawa do świąt, które były na tym terenie zanim wdarli się tu gwałtem i przemocą. A ponieważ na kłamstwie nie da się zbudować nic wartościowego, dlatego na tej fałszywej wierze można stawiać tylko zamki z piasku. Jeszcze trochę czasu musi upłynąć i ten cyrk się skończy. Co się tyczy samych świąt, zawsze będą rodziny, którym będą się cieszyć z kilku dni wolnych od pracy i możliwości spotkania się w większym gronie.

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.