To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Rozmowa o moim śp. Ojcu, Pedagogu z prawdziwego zdarzenia

Rozmowa o moim śp. Ojcu, Pedagogu z prawdziwego zdarzenia

Wspomnienie o Janie Mierczaku (5.12.1930 - 15.09.1990)

Mgr Anna Jędrzejczyk, poetka, pedagog szkół sanatoryjnych w Karpaczu:
Twojego Ojca, Małgosiu, pamiętam jako postać niezwykłą i wspaniałą zarazem. Poznałam go pod koniec lat sześćdziesiątych minionego wieku, gdy zaczęłam pracować na „Zarzeczu”. Był to czas intensywnego rozwoju szkolnictwa specjalnego w usytuowanych w Karkonoszach dziecięcych placówkach leczniczo-edukacyjnych. Twój Tata przybył tam i działał wcześniej, na początku lat pięćdziesiątych, w czasie gdy one dopiero powstawały. Przebywały tu dzieci i młodzież szkolna z całej Polski, aby leczyć choroby dróg oddechowych. Chodziło o to, aby nie traciły przy tym roku szkolnego. Twój Ojciec należał do grupy pionierów budzącego się wtedy do życia profesjonalnego szkolnictwa sanatoryjnego.

Małgorzata Mierczak, córka: Pamiętam te czasy. Pod koniec lat sześćdziesiątych często przychodziłam do ”Zarzecza”. Wielu i dziś znanych twórców i pracowników pionu medycznego i pedagogicznego przybyło tu w wyniku „nakazów pracy” w latach 50. Kilkoro działało już na tych terenach od samego początku, tzn. zaraz po wojnie.
Ci starsi, którzy zdobywali swe wykształcenie jeszcze przed wojną, wyróżniali się misyjnym podejściem do zawodu nauczycielskiego i reprezentowali „przedwojenne wychowanie”. Ojciec mój doceniał te wartości w szarej specyfice „wiadomego ustroju”, z którym się wewnętrznie nigdy nie zgadzał. W trakcie swej wieloletniej działalności (najpierw jako nauczyciel szkoły sanatoryjnej w „Zarzeczu”, potem w latach siedemdziesiątych jako dyrektor tej placówki, a jeszcze później jako pracownik Kuratorium w Jeleniej Górze) - stał się ich godnym kontynuatorem.

Anna Jędrzejczyk: A teraz posłuchaj, jaki on był w moich oczach, bo w podobny sposób odbierało Go także wiele innych osób: Pan Jan miał dar zjednywania sobie otoczenia już po pierwszej z nim styczności. Zwracał powszechną uwagę swą harmonijną sylwetką i pogodnym wyrazem twarzy. Odznaczał się niezwykłą charyzmą: nigdy nie podnosił głosu, nawet w chwilach napięcia i nerwowości. Szczególnie w takich momentach sięgał do skarbnicy swojej mądrości i wygłaszał stosowną sentencję. Jego słowa miały magiczną moc... i były skuteczne! Potrafił łagodzić spory w sposób taktowny, dyskretny, nieurażający nikogo. Nie było w nim cienia zarozumialstwa ani manii wielkości. Wyróżniał się refleksem i błyskotliwością, a jednocześnie dużo w nim było pokory. Nie miało to jednak nic wspólnego z uległością, bo w każdej sprawie miał swoje własne zdanie. Jego pełne życzliwości do innych człowieczeństwo obligowało nas do godnych zachowań. Ceniliśmy sobie znajomość z tym skromnym intelektualistą, który roztaczał wokół siebie wielki urok osobisty; Każdy jego rozmówca czuł się wyróżniony i doceniony, bo Pan Jan potrafił słuchać innych. Cechy te sprawiały, że był on popularny także wśród swych wychowanków: miał dla nich wiele serca i zrozumienia.

Małgorzata Mierczak: Tak, pamiętam, że gdy przyjeżdżałam do Karpacza na przerwy semestralne jako studentka (najpierw geologii na Uniwersytecie Wrocławskim, a potem wokalistyki w Sofii) - zdarzało się, że bywały u nas przez weekend w domu dzieci z Sanatorium, które mówiły do mojego Ojca „Wujku”.

Mgr inż. Marian Sieniuta, wieloletni pedagog szkoły sanatoryjnej na „Zarzeczu”, nauczyciel fizyki i matematyki: Chciałbym i ja rzec kilka ciepłych słów o Panu Janie Mierczaku, nauczycielu geografii i matematyki. Mój ojciec, Maciej Sieniuta, pracował z nim razem długie lata w sanatorium „Zarzecze” w Karpaczu. Pan Jan, czyli jak mawiał mój ojciec „nasz JASIO” - był człowiekiem spokojnym, zrównoważonym, odpowiedzialnym i kulturalnym; był świetnym kolegą i fachowcem w swojej dziedzinie. W pracy zawsze pomagał innym w rozwiązywaniu ich przeróżnych problemów. Miał doskonały kontakt z uczniami oraz dar humorystycznego rozładowywania konfliktów. Do dziś wspominamy niektóre anegdotyczne zdarzenia tego typu, gdy swym specyficznym, filozoficznym stylem na „pół-żartem, pół-serio” rozbrajał największych nawet rozrabiaków, którzy przyjeżdżali do Karpacza niby to na leczenie i naukę, lecz ich „występki” spędzały z oczu sen całej kadrze...

Małgorzata Mierczak: Tak, wiadomo mi, że mój Ojciec był bardzo lubiany, a nawet kochany przez swych kolegów z pracy i znajomych. Był życzliwy, otwarty i towarzyski, pełen fantazji i różnych zainteresowań. Fascynowali go ludzie i świat wokoło. Był zapalonym geografem i matematykiem, fascynował się astronomią. Starał się mnie zarazić miłością do tych nauk, ale uczył mnie właściwie wszystkiego: jako małe dziecko poznałam dzięki niemu nazwy wszystkich drzew i roślin, egzotycznych zwierząt, uczyłam się studiować Atlas Europy i Świata, przy którym planowaliśmy nasze przyszłe podróże... Na nocnych spacerach wokół Zarzecza uczył mnie i moje koleżanki ze studiów rozpoznawać gwiazdozbiory. Gdy byłam mała, czytał mi Legendy o Liczyrzepie i...
Anna Jędrzejczyk: Tak jak wszyscy, którym było dane leczyć się lub pracować w Sanatorium Zarzecze, także i Twój Ojciec, Małgosiu, odczuwał piękno otaczającej nas, magicznej natury Karkonoszy: Jako geograf mógł o nich opowiadać całymi godzinami ze znawstwem, swadą i natchnieniem: Widać było, że wielką miał wrażliwość i poczucie piękna.

Małgorzata Mierczak: To prawda: potrafił i mnie zarazić tą swoją pasją do Karkonoszy. Od dziecka wywoził mnie wiosną i zimą wyciągiem na Kopę, wędrowaliśmy do Samotni lub na Łomniczkę, jesienią zbieraliśmy razem grzyby. Gdy byłam już prawie dorosła, zaczął dla mnie budować dom, choć nie było to w tamtych czasach łatwe. Także i tę pasję mi przekazał: Po jego śmierci dokończyłyśmy z Mamą jego dzieło same. Nie wyobrażam sobie bowiem innego „miejsca na Ziemi”, niż Karpacz.

Tato był towarzyski! Jako zapalony gracz w szachy bywał w klubie „Śnieżka”. Zdarzyło mu się zdobyć nawet „I Miejsce w Mistrzostwach Szachowych Karpacza”. Z młodszymi kolegami grał często w siatkówkę na pięknej polanie koło Zarzecza; Ze starszymi dyskutował o polityce, a także grywał w brydża. Tej „sztuki” nauczył nawet mnie i kilka moich koleżanek ze studiów: W czasach, gdy jeszcze nikt nie śnil nawet o komputerach i grach elektronicznych, byla to cenna umiejetność. W tych latach mój Tata był już także absolwenten geografii na tym samym Uniwersytecie Wrocławskim, a wcześniej ukonczył - cały czas pracując na „Zarzeczu” - Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Był dla mnie w tym sensie wzorem i wpoił mi przekonanie, że największą wartością i szczęściem człowieka jest praca na rzecz innych oraz możliwość zdobywania wiedzy. No i ten jego niezapomniany humor, rozjaśniający tak często dość ponury (polityczny) nastrój tamtych czasów. Np. wspólnie z kilkoma innymi nauczycielami stworzył niefor-malną grupę pt. „Spółdzielnia Bieda”, której członkowie (na przekór złym czasom) żyli wiarą w prawdziwe „Dobre Jutro”. Tyle że widzieli je nieco inaczej niż autorzy oblepiających naszą tamtejszą rzeczywistość plakatowych sloganów. A ta wiara napawała „Wspólników” dobrym humorem i pogodą ducha. Niezłe żarty wychodziły Ojcu we „współpracy” z innym znanym karpackim żartownisiem, panem Gienkiem P. Zdarzało im się rozbawiać czekajacych po kilkanaście godzin w kolejkach po mięso zestresowanych, przygnębionych stanem wojennym i jego skutkami mieszkańców naszego miasta (wchodzili do sklepów z kamiennymi, poważnymi twarzami i... oh, o tym trzeba kiedyś napisać oddzielny artykul!). W każdym razie smutne kolejki stawały się wówczas nagle wesołe... Tata rozumiał absurdy rzeczywistości tamtych czasów i jak się tylko dało, wspólnie ze wspomnianymai kolegami je wyśmiewał. Otrzymał bowiem w swym domu rodzinnym wychowanie prawdziwie patriotyczne: Jego dzieciństwo upłynęło na pięknej wsi pod Radomskiem, niedaleko od miejsca urodzin W. Reymonta, w oryginalnym miejscu akcji „Chłopów”. Jego Ojciec pomagał w czasach wojny partyzantom z AK, a swoje dzieci posyłał (w tym mojego Tatę) na „komplety”, gdyż za wszelką cenę chciał im dać wykształcenie. Jak to się stało, że mój Tato trafił potem w Karkonosze? Wychowany w staropolskiej patriotycznej tradycji, chciał robić coś, co by służyło innym ludziom. Skończył Liceum Pedagogiczne w pobliskim Piotrkowie Trybunalskim. Mając w ręku dyplom oraz nakaz pracy na Ziemie Zachodnie, odwiedził w roku 1952 swą młodszą siostrę Marysię w prewentorium w Karkonoszach. Zobaczył góry, zakochał się w nich i rozpoznał pięknie w nich położone sanatoria z chmarą chorych, żądnych wiedzy i opieki dzieci jako miejsce swojej przyszłej misji. Potem się jeszcze raz zakochał, w szczupłej, czarnowłosej Irenie R., która w tym samym celu co on, przybyła w Karkonosze z Lublina. I tu zamyka się koło dzisiejszej opowieści: Oboje podarowali mi Piękne Karkonosze, Ojczyznę Ducha Gór, jako moją ojczyznę, i za to im dziękuje!

Anna Jędrzejczyk: Pan Jan wychował kilka setek dzieci, którym zaszczepił wiedzę, zamiłowanie do przyrody i te ogólne wartości, których sam był wyznawcą. Teraz, po wielu latach, gdy wspomnienie o Nim ciągle jeszcze tak żywe, myślę, że warto pochylić się w szczerej zadumie nad tą nietuzinkową postacią i zapalić w dniu Jego urodzin znicz. W pamięci swych młodszych kolegów postać Pana Jana pozostanie zawsze oświetlona walorami dobra, człowieczeństwa, siły i wrażliwości.

Pasują do niej słowa ks. Jana Twardowskiego: „Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze, a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny”
- On właśnie taki był. Kochał nas gorąco z naszymi słabościami i wzlotami, choć na co dzień przybierał maskę stoickiego spokoju...
Anna Jędrzejczyk,
Małgorzata Mierczak,
Marian Sieniuta

Nowiny Jeleniogórskie nr 49/10.