To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Zegarmistrz, co nie ma czasu

Zegarmistrz, co nie ma czasu

Rozmowa z Mirosławem Skowrońskim, najstarszym jeleniogórskim zegarmistrzem, który zakończył działalność.

- Po ponad 50 latach pracy chyba w końcu cieszy się pan, że przechodzi na emeryturę?
- A wie pan, że nie za bardzo. To nie była łatwa decyzja, ale zdrowie już nie to. Ręce tracą wrażliwość i czucie. Lekarz powiedział, że to się bierze ze stresu. Ludzie myślą, że zegarmistrz ma spokojną pracę w ciepłej pracowni. A wie pan, jak ja czasem się denerwuję. Kiedyś trzy dni na klęczkach szukałem bębna z Omegi, drogiego zegarka. Wyskoczył ze sprężyną. Centymetr po centymetrze podłogi przeszukałem, a on wpadł na półkę między budziki. Myślałem, co powiem klientowi, przecież termin się zbliżał.

- No, ale czasu pan będzie miał więcej dla siebie teraz.
- Dla mnie praca była błogosławieństwem. Bo poza tym, że się z mojego fachu utrzymywałem, to najważniejszy był kontakt z ludźmi. Czułem się potrzebny, miałem ustalony rytm dnia, musiałem rano wstawać, nie było czasu na wylegiwanie się. Robota musiała być na czas. Na emeryturze będę się starał utrzymać samodyscyplinę i regularnie jadać. To bardzo ważne. Mam też inną pasję - lubię chodzić po górach.

- A na których szlakach można pana spotkać?
- W różnych miejscach, w Karkonoszach i Górach Izerskich. A wie pan, że w 1968 roku omal nie zginąłem pod lawiną.

- Pod tą w Białym Jarze?
- W Białym Jarze, ale nie tą słynną lawiną, która pochłonęła ofiary śmiertelne. To było trzy dni wcześniej. Wybraliśmy się z synem i jego kolegą na Strzechę Akademicką. Pogoda była kiepska, wyciąg nie chodził i gdy trawersowaliśmy zbocze lawina zeszła tzw. deską. Pociągnęła nas nieźle. Na szczęście chłopcy byli mniej zasypani i udało im się wydostać spod śniegu. Zanim mnie odkopali minęło kilkanaście minut. Zdążyli dosłownie w ostatnich sekundach. A dziś chętnie spaceruję po Izerach, także po czeskiej stronie. Dwa lata temu wybrałem się z synem i wnukiem na rowery – od Jakuszyc, przez Orle, Jizerką w kierunku Smedavy i na Smrek. Miejscami trzeba było nieść rowery, ale z powrotem, już na drodze telefonicznej, a potem od „Drwali” to nawet pędziłem. Sam się dziwiłem, że dałem radę. Tę miłość do gór i wędrówek zaszczepił we mnie mój szanowny kolega, który pracował ze mną w zakładzie, grawer i rytownik, działacz petetekowski, Tadeusz Andrusiewicz.

Cała rozmowa w „Nowinach Jeleniogórskich” nr 8/11.

Zegarmistrz, co nie ma czasu
Zegarmistrz, co nie ma czasu
Zegarmistrz, co nie ma czasu

Komentarze (6)

Zegarmistrz, KTÓRY nie ma czasu

Brak slow by wyrazic zal, ze Pan odchodzi...Majowka bez Pana calkiem wpadnie w zapomnienie:(
Zycze spokojnej emerytury no i oczywiscie odpoczynku.
dziekujemy

upierdowski niz jackowski

ZYCZE ,ABY KAZDA CHWILA BYLA WYPELNIONA RADOSCIA . :lol:

Wielka szkoda bo mało jest takich ludzi uczciwych w naszym regionie DUŻO ZDROWIA

Spokojnego zasłużonego odpoczynku!