Powoli dobiega końca tegoroczny letni sezon turystyczny. Na początku wakacyjnych miesięcy pracownicy branży turystycznej – podstawowej gałęzi gospodarki w naszym regionie – byli pełni obaw, że po dwuletnim, pandemicznym zastoju turyści nie przyjadą, wystraszeni inflacją i generowaną przez nią drożyzną, a także atmosferą zagrożenia wojennego (ta ostatnia obawa dotyczyła głównie przyjazdów gości z Europy Zachodniej). Czy lipiec, sierpień i kończący się właśnie wrzesień potwierdziły te obawy?

Tak jak zwykle? Nie dla wszystkich!

Z pozoru było tak jak co roku (przedpandemicznego): długie weekendy – majowy i ten w połowie czerwca – stanowiły swoistą zapowiedź i prognostyk letnich przyjazdów. W pierwszych tygodniach lipca pod Karkonosze ściągnęła niewielka ilość gości (do czego mogła się przyczynić kiepska w tym okresie, iście październikowa pogoda), a wyraźne ożywienie ruchu turystycznego w Karpaczu, Szklarskiej Porębie i innych miejscowościach regionu nastąpiło około połowy lipca. Kulminacją była pierwsza połowa sierpnia – wtedy w Karpaczu odbył się XV już, jubileuszowy zlot miłośników motocykli Harley-Davidson. Wzmożeniu ruchu turystycznego sprzyjał również 3-dniowy weekend w połowie sierpnia.

– Po 15 sierpnia nastąpił wyraźny spadek liczby turystów – zgodnie twierdzą kwaterodawcy, przewodnicy sudeccy czy sprzedawcy pamiątek. – Wyjechały, trochę wcześniej niż zazwyczaj, rodziny z dziećmi w wieku szkolnym.

Spadek ten nie trwał długo. We wrześniu, licząc na górską „złotą polską jesień” oraz niższe ceny w obiektach turystycznych, pojawili się seniorzy, studenci, osoby bezdzietne i małżeństwa z małymi dziećmi oraz „zielone szkoły”, a do popularności Karpacza i jego okolic z pewnością przyczyniły się telewizyjne relacje z obrad Forum Ekonomicznego, odbywającego się pod Śnieżką od 6 do 8 września.

Jak co roku, natężenie ruchu turystycznego w Karkonoszach obrazują po części dane ze sprzedaży biletów do Karkonoskiego Parku Narodowego. I tu – zaskoczenie! Specjaliści z Działu Udostępniania KPN poinformowali, że łącznie w lipcu i sierpniu na tereny Parku weszło około 844 tys. osób – aż o 97 tys. mniej niż w analogicznym okresie zeszłego roku! Na dodatek trzeba pamiętać, że w tych zestawieniach ujęci są także „lokalsi”, nawet obywatele gmin zwolnieni z opłat, którym wydaje się jednak bilety. Z drugiej strony rzecz ujmując – nie wszyscy przyjeżdżający idą w góry. Nie ma też, poza wynikami sprzedaży biletów na kolejkę gondolową ze Świeradowa na Izerski Stóg, miarodajnego źródła informacji o ilości turystów w Górach Izerskich czy Rudawach Janowickich.

Kto najwięcej uszczknął z tegorocznego turystycznego „tortu”, a kto musiał zadowolić się okruszkami?

Rozczarowani są gastronomicy. Obroty słabsze o około 20 proc. niż w roku ubiegłym, a o osiągnięciu poziomu z 2019 r. nikt nawet nie marzy. Jeden z karpaczańskich restauratorów osiągał przyzwoite obroty jedynie przez miesiąc – od połowy lipca do połowy sierpnia. – Przyzwoite – to znaczy zbliżone poziomem do lat przedpandemicznych – precyzuje pan Dariusz. – Dochód uzyskany od lipca do września włącznie pozwalał mi wtedy przeżyć do sezonu zimowego. A teraz? Nie wiem, jak będzie. Czarno widzę przyszłość.

– Jeśli goście przyszli, to preferowali wersję oszczędnościową: drugie danie, do tego piwo lub inny napój. Mowy nie było o przystawkach, zupach, deserach – opowiada jego kolega ze Szklarskiej Poręby. – A niektórzy klienci okazywali, nie wiem, jak to nazwać – brak obycia czy też kompletny brak kultury osobistej? Obok zamówionych dań stawiali na stoliku… piwo kupione w dyskoncie i byli oburzeni, gdy kelnerzy napominali, że tak się nie robi!

O problemie znikających restauracji pisaliśmy w Nowinach z 9 sierpnia br., kiedy zamknięto, i to na stałe, cieplicki „Chevy Diner” oraz jeleniogórską restaurację „U Przyjaciół”. Można się obawiać, że bogata, kształtowana przez dziesięciolecia oferta gastronomiczna naszego regionu zostanie, niestety, znacznie zubożona.

Kwaterodawcy, mimo że nastroje mają trochę lepsze niż restauratorzy, też z obawą patrzą w przyszłość. – Przed 2020 rokiem miało się po wysokim sezonie takie poczucie satysfakcji po ciężkiej, ale dobrze wykonanej i dobrze opłaconej pracy – zwierza się pani Urszula, właścicielka pensjonatu w centrum Karpacza. – Po zawirowaniach pandemicznych mieliśmy nadzieję na odkucie się w tym roku, a tu wojna, inflacja, drożyzna… W rezultacie tzw. wysoki sezon skurczył się do 3-4 tygodni.

– Ja obserwuję takie oto zjawisko – relacjonuje pani Anna ze Szklarskiej Poręby. – Goście z roku na rok skracają pobyty. Kilkanaście, dwadzieścia lat temu przyjeżdżali na pełne dwa tygodnie. Gdzieś tak od 2010 roku zapanowała moda na turnusy tygodniowe: 6 albo góra 7 noclegów. W tym roku rezerwowano najczęściej 3-4 noclegi. Zaskakiwało mnie to, bo wśród takich gości byli przybysze z dalekich stron – Lubelszczyzny, Podkarpacia, Mazowsza. Twierdzili, że tylko na tyle ich stać.

Obsługa hoteli i apartamentowców, przyjmująca klientów z tzw. wyższej półki cenowej (w jednym z najbardziej znanych, karpaczańskich hoteli 2-osobowy pokój to koszt około 1000 zł za dobę), sznuruje usta, nagabywana przez dziennikarza, zasłaniając się tajemnicą handlową, lecz w nieoficjalnych rozmowach hotelarze przyznają, że obłożenie zmniejszyło się. – W naszym obiekcie w 100 proc. sprzedała się druga połowa lipca i pierwsza połowa sierpnia – mówi prosząca o anonimowość recepcjonistka jednego z karkonoskich apartamentowców. – W lipcu praktycznie od ręki można było wynająć pokój. Natomiast we wrześniu… stało się coś dziwnego.

Komu sprzyja słaba złotówka?

Owo „coś dziwnego” to napływ gości z zagranicy, zwłaszcza ze strefy euro. Zaczęli ściągać już na początku września – nie tylko tradycyjne o tej porze roku, podróżujące autokarami grupy seniorów, ale także goście indywidualni. Przeważają wśród nich Niemcy, ale przybywają też pod Karkonosze Holendrzy, Austriacy, a nawet Szwajcarzy… Pan Georg i pani Inge ze szwajcarskiego Wintherthur nie ukrywają, że na decyzję, by zwiedzić nasz region, wpłynęły dwa czynniki – piękno Doliny Pałaców i Ogrodów oraz… kurs franka szwajcarskiego wobec złotówki (w ubiegłym tygodniu frank 2-krotnie przebił poziom 5 zł!): – Jest tu bardzo tanio dla nas. Możemy sobie pozwolić na dobre jedzenie, porządne zakwaterowanie i dużo atrakcji.

Cieszą się właściciele i pracownicy obiektów o ugruntowanej za granicą renomie, jak np. hotel przy Pałacu Łomnica. – W tej chwili mamy pełne obłożenie i są to głównie goście z Niemiec – mówią pracownicy. – Chętnie tu przyjeżdżają, bo cały personel mówi po niemiecku, obiekt jest znakomicie położony w parku pałacowym, zaciszny i kameralny, słynie z doskonałej kuchni, no a teraz euro wzmocniło się wobec złotówki, więc goście mogą więcej wydać na atrakcje czy zakupy. I jeszcze jedno – ze względu na wojnę w Ukrainie obawialiby się podróżować do Krakowa, Zamościa czy Lublina. Tu, będąc niedaleko od polsko-niemieckiej granicy, spokojnie wypoczywają.

Staykerzy są wśród nas

Analiza mijającego sezonu uwidoczniła jeszcze jedno zjawisko – tzw. staycation. Nazwa powstała z połączenia angielskich określeń, oznaczających spędzanie urlopu bez wyjeżdżania z domu. „Kwaterą” jest nasze własne mieszkanie, z którego wyprawiamy się do pobliskich atrakcji turystycznych, a na noc wracamy.

– Łykaliśmy piach na safari w Tunezji, tłoczyliśmy się pod piramidami w Egipcie, a nigdy porządnie nie zwiedziliśmy Dolnego Śląska – opowiadają państwo Michałkowscy z Wrocławia. – Na tym urlopie nadrabiamy zaległości. I to samo obiecujemy sobie za rok.

Wrocławianie nie są typowymi staykerami, gdyż kwaterują w Osadzie Śnieżka w Łomnicy. Za to kamiennogórzanie – pani Aleksandra i pan Marek – to staykerzy pełną gębą. – Na daleki wyjazd w tym roku po prostu nas nie stać – mówią – lecz parę złotych na paliwo i wstępy zawsze można wyskrobać. Kanapki i napój ze sobą, a jak się trafi jakaś kawiarenka nierujnująca kieszeni, to i kawkę się wypije, i ciasteczko zje. I tak spędzamy urlop, nocując we własnym domu, kupionym na kredyt. Skoro płacimy za niego tak wysokie raty, to niech on odwdzięczy się noclegami – śmieją się.

Takich turystów jak Aleksandra i Marek jest coraz więcej. Zwolennicy aktywnego wypoczynku, udręczeni rosnącymi ratami za mieszkania oraz coraz bardziej przerażającą drożyzną, nie rezygnują ze swych pasji. Zamieniają tylko dalekie, czasem transkontynentalne podróże, na eksplorację atrakcji w okolicy swego miejsca zamieszkania. – A to potrafi zaskoczyć – kręci głową pani Aneta, jeleniogórzanka, mama 6-latki, która również, z powodów finansowych, spędza urlop w domu. – Dziś odkryłyśmy z córeczką agroturystykę w Miłkowie, gdzie można zabrać na spacer… alpakę! Zwierzę idzie grzecznie na smyczy, a dla dzieci – radocha! Dzieci w każdym wieku – żartobliwie dodaje jeleniogórzanka.

Jednak mikroturystyka (bo i takiego określenia używa się) nie generuje wielkich przychodów, do jakich przyzwyczajona była karkonoska branża turystyczna przed 2020 r. Jedynie turystyka przyjazdowa na skalę masową jest w stanie utrzymać tysiące stanowisk pracy w naszym regionie i zapewnić tak bujną koniunkturę, jaka panowała w Sudetach Zachodnich przed marcem 2020 r.

Jaka będzie zima, co się stanie za rok?

Tymczasem przed branżą rysują się poważne zagrożenia – czym i jak ogrzać obiekty w zimie, jak pokryć horrendalne rachunki za energię elektryczną, jak kalkulować ceny za posiłki w inflacyjnej rzeczywistości? I najważniejsze – czy w ekonomicznym kryzysie, który przyszło przeżywać polskiej gospodarce a przede wszystkim społeczeństwu – kogokolwiek będzie stać na wyjazdy dla przyjemności, wypoczynku i poszukiwania wrażeń? Na razie turyści jeszcze przybywają, jeszcze wynajmują miejsca noclegowe, jeżdżą na wycieczki zorganizowane i są chętni, by zwiedzać płatne atrakcje turystyczne. Niestety, w świetle zapowiedzi tego, co nas czeka w najbliższej przyszłości, atmosfera coraz bardziej przypomina bal na „Titanicu”.

Ewa Kiraga-Wójcik

3 komentarze

  1. Jestem właśnie kilka dni w górach, piękna pogoda zachęca do wędrówek i wycieczek rowerowych. Ceny gastronomii to nieporozumienie, za obiad dla 2 dorosłych i 2 dzieci z napojami płacę tyle co za wynajęcie apartamentu. Podobnie ceny atrakcji, wjazd kolejką na Szrenicę czy wejście na wieżę Skywalk kosztuje dla rodziny tyle co normalny nocleg.

  2. a to ciekawe, bo w długi weekend przy każdej przydrożnej knajpie całe parkingi zawalone autami..

  3. Proszę Was, w pierwszym roku pandemicznym jak ludzie ograniczyli urlopy do zwiedzania kraju – restauratorzy i hotelarze (pensjonatorzy?!), poczynili takie rozbudowy i takie kredyty że w pale się nie mieściło (oczywiście – nie wszyscy).

    Obniżone ceny kredytów połączyły się i zakupy zarówno budowlane jak i prywatne (no niby na firmę) rozbuchały rynek.

    Pozdrawiam „cwaniaka” który uczył NAS jak pieniądze się zarabia i kupił auto za pół bańki „z pomocy dla przedsiębiorców”.

    ps. Miałem jednak rację, Januszerka wyszła bokiem…

Napisz komentarz


Masz ciekawą sprawę? Czekam na info!

Portal

Zgłoś za pomocą formularza.