To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Nie wiem, jak czują moje ręce

 Nie wiem, jak czują moje ręce

- Pamiętam, że miałam dłonie. Na starych zdjęciach widzę, jak wyglądały. Ale nie pamiętam, jak to jest mieć ręce, jakie to uczucie dotykać. A teraz? Teraz wszystko robię takimi rękoma, jakie mam. Od ponad roku nie noszę protez – bo rzeczywiście, Ani trudno byłoby przewijać półtoramiesięczną Jagodę używając protez.

Wiele młodych mam w pierwszych dniach życia swoich noworodków z pewną obawą pielęgnuje drobne ciałka. Przewijanie, ubieranie, kąpanie – wszystko bardzo ostrożnie, żeby nic się dzieciątku nie stało. Ania pewnie wyjmuje Jagódkę z łóżeczka. Musi się mocniej nachylić by głębiej wsunąć swoje niecałe ręce pod jej plecki. A po chwili trzyma już ją przy piersi. Uśmiechnięte oczy Ani świadczą o tym, że naprawdę jest szczęśliwa.

- W szpitalu położne i pielęgniarki pytały mnie, czy na pewno dam sobie radę z dzieckiem. A przecież jeszcze w szpitalu, gdy Jagoda była ze mną w pokoju, sama ją przebierałam. Mówiłam im, że wszystko będzie dobrze – opowiada Ania. Zresztą w dniu, w którym  Wojtek odebrał ją ze szpitala z malutką, musiał jeszcze wrócić do pracy. Ania została sama z dzieckiem.
- Przecież bym jej nie zostawił, gdybym nie był pewny, że sobie nie poradzi – mówi Wojtek.

Szybsza od brata
Postanowili zrobić zawody – które szybciej wdrapie się na słup. Ania miała wtedy sześć lat, jej brat był rok młodszy. Pędzili przez podwórko, potem pod górę i chop! - na słup. Ania była pierwsza. Wdrapała się wysoko. Pamięta, gdy sięgnęła ręką do druta. Ocknęła się dopiero w domu. Dłonie spalone potężną iskrą z przewodów idących do transformatora były czerwono-czarne, okopcone. Dwie płonące, wielkie rany. Gdy Ania odzyskała przytomność zobaczyła wystające z nadgarstków kości. Przez chwilę płynęło przez nią 15 tysięcy voltów.

- Karetka zawiozła mnie do szpitala. Ale poza opatrzeniem ran nic mi więcej nie robili. Moczyłam te ręce w misce z rumiankiem, pielęgniarki zmieniały mi opatrunki. Tak przeleżałam trzy tygodnie. Trafiłam w końcu do szpitala w Polanicy. Tamtejsi lekarze powiedzieli, że gdybym od razu do nich przyjechała, to była szansa na uratowanie całej prawej ręki i lewej bez kciuka – wspomina Ania.

W poparzone prądem dłonie wdała się jednak martwica i trzeba je było amputować. Prawa ręka Ani kończy się przed nadgarstkiem, a w lewej zostały resztki kości dłoni. Zabiegi przeszczepu kości z żebra i uda, które miały na celu zachowanie jak najdłuższego fragmentu uszkodzonych obu kości przedramienia, nie przyjęły się. W lewą rękę wstawiono metalową szynę, by było na czym zaczepić mięśnie i fałdy skórne.
Tego, co było przed wypadkiem Ania nie pamięta. Zwłaszcza jak to jest mieć dłonie, poruszać palcami, jak odczuwa się dotyk. W wielu osób, które straciły jakąś kończynę występują tzw. bóle fantomowe. Boli coś, czego nie ma. - Ja tego nie miałam i może dlatego też nie mogę odczuć, że brakuje mi rąk.

Za trzecim razem
Ania poznała Wojtka dzięki swojej koleżance ze studiów. Pojechała do niej w odwiedziny do Gozdnicy.

- Koleżanka mówiła mi wcześniej, że Ania nie ma rąk. No i co z tego, pomyślałem. Spodobała mi się od razu. Ładna, sympatyczna, zawsze uśmiechnięta. Kto by tam patrzył na ręce. Zresztą zawsze było koło niej pełno chłopaków. Po prostu zaiskrzyło między nami od razu – wspomina Wojtek.

Wtedy jeszcze pracował w Niemczech i przyjechał tylko na urlop. Wrócił do pracy, ale ciągle o niej myślał. Ze wzajemnością. Nie czekał długo z pytaniem o wspólną przyszłość. Pierścionek pasował na serdeczny palec sztucznej ręki.

- Pierwszy raz przyjechałem do rodzinnego domu Ani na 15 minut. Za drugim razem zostałem na kawę i ciasto, a przy trzecim razie poprosiłem rodziców o jej rękę. Tato Ani powiedział wtedy, jakby chciał się upewnić, czy ja jestem pewien swej decyzji, że ona nie ma rąk i w związku z tym, jeśli pojawi się na świecie dziecko, to będę musiał więcej w domu robić. A odkąd mieszkamy razem ja nie czuję, żebym zajmował się domem jakoś szczególnie więcej – dodaje Wojtek.

Niedługo po tym, gdy Wojtek przedstawił Anię swojej mamie, ta zapytała go, czy zdaje sobie sprawę, że dziewczyna nie ma rąk i że może być im ciężko.
- Zobacz mamo, jak ona ładnie pisze. Ma ładniejszy charakter pisma niż ja – pokazałem wtedy mamie list od Ani. Od tamtej pory już nigdy o to nie pytała.

Z okna ich nowego mieszkania widać słup, na który 18 lat temu wdrapała się Ania. Choć Jagódka wiosną jeszcze nie będzie chodziła, to Wojtek już postanowił, że go solidnie ogrodzi.

- Gdybyśmy mieli trochę grosza, to nawet jutro wzięlibyśmy ślub. Ale poczekamy chyba do przyszłego roku. Ania marzy o białej sukni i welonie – śmieje się Wojtek.

Ania marzy też o pracy. Ma pomysł na założenie prywatnego przedszkola. Nie musi być duże. Chciałaby też uzupełnić studia. Dużo też czytała o zabiegach transplantacji rąk. Nowe ręce? Jeśli już to od jednego dawcy. Ale to dopiero za kilka lat, bo po takim zabiegu rehabilitacja trwa ponad rok. A Ania nie wyobraża sobie, by ktoś ją zastępował i zajmował się Jagódką. Na razie przypomina przyjaciołom, że gdy myślą o jakimś prezencie dla niej, z obojętnie jakiej okazji, to rękawiczki odpadają.
 

Komentarze (1)

pamietam Anie, poznalam Ja jak mialysmy po 6 lat... lezalysmy razem w szpitalu w Polanicy. Bardzo sie ciesze ze ulozyla sobie zycie :) i gratuluje slicznej coreczki :)