To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Ranczo w krainie żubroni

Ranczo w krainie żubroni

Zadomowiony w Polsce Słowak Ferdinand Riska od kilku miesięcy buduje ranczo w podlubańskim Kościelniku. Jego Clearcut Ranch ma być specjalistycznym ośrodkiem nastawionym na hodowlę i trening koni rasy American Quarter Hors startujących w dyscyplinach westernowych.

Powstający ośrodek wzorowany jest na znanych, wielkich ranczach amerykańskich, które słyną z uznawanego za najlepszy na świecie systemu hodowli koni reiningowych. I taka ma być też specjalizacja tutejszego Clearcut Ranch. Śmiały przedsiębiorca nie tylko rozsądnie czerpie wiedzę z potężnego doświadczenia amerykańskich fachowców. Zza oceanu sprowadził też do Polski najlepszy „materiał hodowlany”, czyli konie, które stały się zalążkiem hodowli. Konie przyleciały samolotem z USA do Amsterdamu i stamtąd specjalnymi kontenerami przywieziono je do Polski.

Rancho Ferdinanda Riski powstaje na terenach należących wcześniej do Zachariasza Theodosiona - miejscowego przedsiębiorcy o greckich korzeniach, który usiłował tutaj hodować m.in. koniki polskie i słynne już żubronie. Ostatecznie popadł jednak w poważne długi, wycofał się z dotychczasowej działalności i zajął układaniem się z wierzycielami... Ferdinand Riska odkupił od niego gospodarską schedę razem z ostatnimi w zasadzie dziko żyjącymi już zwierzętami i sporymi, finansowymi problemami, które stara się konsekwentnie rozwiązywać. Błyskawicznie zajął się też uporządkowaniem terenu i organizacją ośrodka, który lada dzień powinien rozpocząć życie.

Z wieży wiertniczej do stajni
Ferdinand Riską swój czas ciągle dzieli między zawodową pracę w Krakowie, gdzie siedzibę ma jego firma, i doglądanie realizowanych prac w terenie oraz życie w wynajętym domu w Lubaniu, w którym, póki co, usadowił się z rodziną.

Mimo ogromnej westernowej pasji, z wyglądu wcale nie przypomina kowboja. Otwarty, uśmiechnięty, emanujący życzliwością 48-latek. Jego skromny wygląd trudno skojarzyć ze sferą nielichych interesów, jakie robi i które pozwalają mu realizować „końską” pasję. Świetnie mówi po polsku. Nic dziwnego, bo z naszym krajem związany jest już od kilkunastu lat i nie wyobraża sobie innego sposobu na funkcjonowanie tutaj. Ogromny udział ma w tym też jego obecna żona Małgorzata.

Pochodzi ze słowackiego Holica. Z zaangażowaniem opowiada o urodzie, historii i wspaniałych tradycjach miejsca swojego pochodzenia. Kontakt z końmi ma od dzieciństwa, ale jego zawodowe życie dotąd niewiele miało wspólnego ze zwierzętami. Z wykształcenia jest technologiem spawania. Długo pracował na... wieży wiertniczej. Później przez trzy lata był wiceprezesem słowackiej firmy działającej również w Polsce, zajmującej się handlem artykułami spożywczymi. Na początku lat dziewięćdziesiątych zdecydował się na rozpoczęcie własnej działalności i to właśnie w Polsce. Z perspektywy czasu zakładanie filmy w obcym kraju z 8 tys. zł w kieszeni uznaje za czyste szaleństwo.
Porwał się z motyką na słońce i zrobił biznesową karierę. Jego krakowska firma Prodit wykonuje specjalistyczne prace w zakresie budownictwa drogowego.

Skazany na Dolny Śląsk
Od 1996 roku na stałe mieszka w Polsce.
- Przed kolejnymi wyborami na Słowacji powiedziałem, że jak znowu wygra Meciar, to wyjeżdżam z kraju. No i wygrał... - wspomina z uśmiechem. Szybko wyjaśnia jednak, że tak naprawdę nigdy nie angażował się w politykę. Zawsze natomiast lubił Polskę i Polaków, no i na jakimś zakręcie życia, po prostu uznał nasz kraj za lepsze miejsce dla siebie.

Żartuje, że Dolny Śląsk ma wpisany w los. Choć początkowo osiadł w Małopolsce, tajemnicze siły ciągle jednak pchały go w te strony.

Ciągnęło go tutaj nie tylko zawodowo, ale i prywatnie. Ferdinand zaczął rozglądać się za czymś dla siebie. No i znalazł stary folwark w Świeradowie. Wszystkie dokumenty były już załatwione, ale w ostatniej chwili na stare ogłoszenie odpowiedział jeszcze po długiej ciszy nieznany mu wówczas Z. Theodosion. Pojechał obejrzeć teren i zaniemówił. Zachwycił się urodą miejsca idealnie nadającego się do jego potrzeb i odpowiednim areałem do zagospodarowania. Poczuł, że to jest właśnie to i z miejsca podjął decyzję.
Słusznie zżyma się trochę na polską rzeczywistość. Bo rzeczywiście trudno zrozumieć urzędowe schody i racjonalnie uzasadnić formalne problemy, które utrudniają mu realizację przedsięwzięcia pod Lubaniem. Ale uparł się, że pokona wszystko, dopnie swego i tutaj też postawi swój dom. Bo żeby dobrze zarządzać takim ranczem, trzeba żyć w tym samym miejscu. A właśnie z pozwoleniem na budowę domu na tym terenie jest poważny problem. Jest jednak przekonany, że w końcu wszystko musi się udać. Dlatego też śmiało ściąga tu już teraz kolejnych przyjaciół z różnych stron - i Słowaków, i Polaków.
Recepta na nieśmiertelność
Wsiąkł w poważną hodowlę koni, bo w widzi w niej dobry interes i głębszy sens życia.
- To coś wspaniałego i niezwykle emocjonującego. Magia tworzenia czegoś ponadczasowego. Podniecająca jest też nieprzewidywalność efektów naszych starań hodowlanych. Bo przecież nigdy do końca nie wiadomo, jaki efekt przyniesie krzyżowanie materiału genetycznego. Do tego wspaniały kontakt z przyrodą, siłami i tajemnicami natury oraz efekty pracy, które tak naprawdę zapewniają nam nieśmiertelność. Bo mówimy o dziełach życia, które będą trwać, gdy nas już nie będzie. Jeśli, oczywiście, uda się zainicjować hodowlę, której efektem będą dobre konie. Mówimy o pracy, której wspaniałe efekty mogą pojawić się za 10, 20 lat.

Górnolotne spojrzenie na hodowlę koni opiera na twardym gruncie. F. Riska przedsięwzięcie traktuje bowiem nie jako romantyczne i kosztowne hobby, ale normalny biznes.

Koński biznes
Zdaniem F. Riski aby takie przedsięwzięcie miało sens gospodarczy, na jego start wydać trzeba około miliona euro. I na tyle szacuje dziś inwestycję ranczo w Kościelniku. W rozwiniętym gospodarstwie pracę znaleźć będzie mogło około 20 osób.

W tej chwili w rękach właściciela powstającego rancza jest już 70 hektarów ziemi. F. Riska liczy że ostatecznie gospodarował będzie na około 130 ha. Nie spieszy się jednak z gromadzeniem ziemi, którą zamierza pozyskiwać sukcesywnie w miarę narastających potrzeb. W podobny sposób buduje też ośrodek. Na początek pierwsza stajnia, niezbędny budynek gospodarczy i kryta hala do jazdy o wymiarach 38 na 80 m. Kolejne obiekty powstawać będą dopiero, jak przybywać będzie koni. A tych docelowo ma być tu około setki. Żeby hodowla miała sens, na miejscu musi być około 30 klaczy. Póki co, słowacki ranczer ma już w Polsce 12 klaczy, 7 źrebaków i ogiera, jakiego pozazdrościć może mu niejedno amerykańskie ranczo.

Choć zaangażowanie nowego gospodarza robi wrażenie, to na placu budowy w Kościelniku próżno szukać zbędnego rozmachu. Patrząc na to, co się tu dzieje, trudno jednak uwierzyć, że F. Riska zajmuje się tym miejscem dopiero od roku. Jednocześnie trwa przywracanie kultury rolnej na zapuszczonym do niedawna terenie, odchwaszczanie łąk, budowa dróg i pierwszych budynków.

F. Riska zanim rozpoczął prace w terenie, kilkakrotnie latał do Ameryki. Zjeździł ponad 20 tys. mil po Stanach Zjednoczonych, zdobywając niezbędną wiedzę. Za ocean wysłał też ludzi, by tam szkolili się do pracy w Polsce. Wcześnie rozpoczął też sprowadzanie zwierząt i pierwsze zabiegi hodowlane. Konie zjadą do Kościelnika natychmiast, gdy gotowa będzie stajnia.

Polskie mustangi
i „dziewczyny” dla Benka
Nowy gospodarz jest też nadzieją dla stada koników polskich i ostatniego, ocalałego żubronia, czyli zwierząt, które ostały się tutaj po poprzednim właścicielu terenu. Około trzydziestu „polskich mustangów” żyje tu dziko od lat i rozmnaża się w niekontrolowany sposób, krzyżując także z innymi końmi, które trafiły jeszcze do gospodarstwa Z. Theodosiona. Słowacki gospodarz nie zamierza się ich pozbywać. Wręcz przeciwnie, chce odpowiednio zadbać o ich los.

- Zajmiemy się porządnie też i tymi konikami. Uporządkujemy stado. Na początek oddzielimy te czystej krwi od krzyżówek, jakie same się tu narobiły.
W najbliższym czasie okaże się też, jaki los spotka żubronia „Benka”, który majestatycznie krąży w końskim stadzie. Gospodarze, którzy nie chcą zaprzepaścić obiecujących efektów słynnego hodowlanego eksperymentu sprowadzili dla „Benka” dwie specjalne krowy, które od jakiegoś czasu dumnie za nim podążają. Wkrótce powinno okazać się, czy ostatni ocalały tutaj żubroń rzeczywiście jest płodny. Jeśli tak, będzie szansa na odbudowanie wyniszczonego przez lata stada. Jeśli nie, „Benek” i tak spędzi tutaj resztę życia, ale już tylko jako oryginalna ozdoba polskiego rancza.

Komentarze (6)

Żubroń - mieszaniec międzygatunkowy żubra oraz bydła domowego. Został wyhodowany w roku 1847 przez Polaka, Leopolda Walickiego w wyniku skrzyżowania żubra-byka z samicami bydła domowego

jak on możę budovać jeśli już ma długi.Jest ogromnym Klamcó i człowiekiem bez honoru!!!!

"Zajmiemy się porządnie też i tymi konikami" - a i owszem zajął się Słowak konikami polskimi jak należy!!!
Wszystkie zlikwidował!!!
Koni ze zdjęcia już nie ma!!!
Taki z niego miłośnik koni i ich dobroczyńca!!! Benek padł w niewyjaśnionych okolicznościach!!!
Trupy martwych koników gniją w jego ziemi!!! Zaprzyjaźniony ze stadem koników daniel znaleziony martwy z odrąbaną głową!!!
I ktoś taki ma hodować konie??!!
Zgroza!!!

iTS WONDERFULL. He dont pay Invoices for material in his company Prodit and buy Horses. Heis liar and bad man.
He owe to me 22000€ for 1 year

~ANONIMKU ..zapomniales JEZYKA ..w gebie ?..

I to wszystko działo się koło mojej szkoły a ja o tym nie wiedziałam?