To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

50-ta rocznica tragedii w Iwinach

50-ta rocznica tragedii w Iwinach

Właśnie mija 50 lat od tragicznej powodzi w Iwinach. Zginęło wtedy 18 osób, 570 odniosło rany, dziesiątki rodzin straciły dobytek. - Jutro o godzinie 17.00 w Iwinach w parku przy tablicy upamiętniającej to wydarzenie odbędzie się mała uroczystość. Zapalone zostaną znicze, a w pobliskiej świetlicy będzie odtworzony krótki dokument nakręcony w tamtych trudnych dniach – mówi Tadeusz Hałuza, sołtys Iwin.

Rodzinę pani Julii los tamtej nocy doświadczył szczególnie okrutnie. Skrzypkowie - Piotr, Julia i ich troje dzieci: Rózia (8 lat), Mietek (6 lat), Józek (4 lata) zajmowali parterowe mieszkanie w tzw. bazie, długim budynku niedaleko rzeki. Zbudził ich intensywny szum za oknami. Wyjrzeli w ciemności i zobaczyli za oknami płynącą masę w miejscu, gdzie dotąd była trawa i droga. Wartki nurt naniósł sprzętów, drzew, słomy pod most w sąsiedztwie domu Skrzypków. Doszło do spiętrzenia i wtedy fala natarła na ich dom. Zamulona ciecz wdarła się przez okna i drzwi. Dudkowa, sąsiadka Skrzypków zdążyła posadzić swoje dzieciaki na piecu kaflowym w kącie. To okazało się dla nich zbawienne. Woda wyparła drzwi po przeciwnej stronie i przepływała przez mieszkania na bazie.

Skrzypkowie obudzili się tuż przed wyłamaniem drzwi i okien przez żywioł. - Szybko chcieliśmy uciekać na strych, ale woda momentalnie się wdarła, spiętrzyła się, nie dało się już – opowiadała pani Julia. Było ciemno, wody przybywało, zrobiło się bardzo zimno. Dzieci płakały i krzyczały: mamo ratuj! Pan Piotr trzymał córeczkę na rękach. Fala ich porwała i wyrzuciła przed dom. Pani Julia pozostała w pomieszczeniu. Woda podeszła w mieszkaniu na blisko dwa metry wysokości zanim zaczęła opadać. Rodzina uciekała wtedy na wysokie sprzęty. Potem pani Julia odnalazła po omacku kanapę w kuchni. Położyła dwóch synków. Odnalazł się mąż z trzecim dzieckiem. Wszyscy teraz przycupnęli na kanapie, czekając na jakiś ratunek, sygnał, że ktoś ich szuka. Woda tymczasem opadła, przetaczała się przez mieszkanie coraz leniwiej. Pani Julia czuła pod nogami grubą warstwę mułu.

- Przytuliliśmy się do siebie, ale oni zaczęli zasypiać. Mąż i córka byli bardzo wyziębieni i co najgorsze napili się tego szlamu. Pomogłam Piotrowi oprzeć się przy parapecie. Chwilę rozmawialiśmy – wspominała pani Julia. Pierwsza odeszła Rózia - Mamusiu jest mi tak bardzo zimno i tak chce mi się spać. Oczka mi się pozaklejały. Oczków nie mogę otworzyć – łkała dziewczynka. Pani Julia zerwała wtedy firankę, której góry woda nie dosięgła i przetarła suchym kawałkiem oczy Rózi. Za chwilę dziecko zasnęło, po kolejnych minutach już nie żyło. - Powiedziałam mężowi, że Rózia nie żyje, a on strasznie się rozżalił, że nikt nas nie ratuje, że wszyscy pomrzemy. Jeśli tak będzie, to nie możemy się sprzeciwiać woli Bożej, powiedziałam mu wtedy – opowiadała pani Julia. Pan Piotr płakał. Przytulił się do żony i zaczął zasypiać. Synowie leżący obok łkali i co rusz skarżyli się, że strasznie im zimno. To uspokajało mamę, bo znaczyło, że ciągle żyją. W końcu pani Julia usłyszała głos sąsiada na zewnątrz, nawoływania. Pojawił się jej brat. - Żyjesz?! - wołał. - Ja tak, ale co z nimi, to nie wiem... - odpowiedziała. Brat wszedł do kuchni. Strumień światła ogarnął pięć skulonych postaci. Mąż po jednej stronie kobiety, po drugiej dziewczynka, a obok chłopcy. Wszyscy oblepieni szarą mazią. Mąż pani Julii już wtedy nie oddychał. Brat kobiety zabrał małego Mietka, przekazał, aby go ratowano. Za chwilę wrócił po Józia. Na miejsce przyjechały już karetki. Józia udało się uratować, Mietek umarł. Pani Julia, gdy myśli dziś czasem o tych strasznych chwilach, nadziwić się nie może, skąd znalazła wtedy w sobie tyle opanowania, spokoju, który pozwalał jej racjonalnie myśleć.

Panią Julię zaprowadzono do sąsiedniego domu, którego nie dotknął kataklizm. Nie było wody, obmyli jej z mułu jedynie twarz, dali suche ciuchy i okryli dwiema pierzynami. Przystawili do ust coś gorącego do picia. Potem przyjechało pogotowie i zabrało ją do szpitala. Leżała na sali razem z synem. Przedtem przykazała jeszcze bratu, żeby zajął się zwierzętami, które zostały w budynku gospodarczym obok. Tam woda się nie wdarła, żywioł nie zrobił żadnych szkód.

W samym mieszkaniu Skrzypków nie zachowało się nic, zupełnie nic. To czego woda nie wygarnęła, było całe w mule, nie do użytku. Jedyne co mogło się zachować, to rzeczy pozostawione na górnej półce szafy. Błotnisty żywioł, który wdarł się do mieszkania, podniósł mebel aż do sufitu i dwie półki pozostały w ten sposób suche. - Tam była pościel, lepsza bielizna. Było też pudełko po butach, w którym trzymałam dokumenty i pieniążki, trochę zdjęć – mówi pani Julia. Gdy po tygodniu, tuż przed pogrzebem, przyjechała do domu, liczyła właśnie, że odnajdzie to pudełko. Nie było go wcale, ktoś tu szabrował. W błotnistej mazi na podłodze walały się tylko ich rodzinne zdjęcia.

Pani Julia miała szczęście. Jej bliscy zmarli byli na miejscu. Mogła ich godnie, normalnie pochować. W dniu pogrzebu jej męża i dzieci, tydzień po tragedii, kilkorga innych ofiar jeszcze nie odnaleziono.

13 XII 1967 r. o godz. 1.15 w nocy doszło do przerwania wału piętrzącego wodę i osady zbiornika poflotacyjnego Iwiny przy ZG Konrad. Wyrwą o długości 68 m u podstawy i 134 m w koronie wydostało się 4,6 mln metrów sześciennych płynnych osadów. Zalały one dolinę rzeki Bobrzycy na długości 19 km. Szlam przemieszczał się pasem o szerokości od 50 do 220 m. Błoto ze zbiornika pokryło dużą część Iwin, a także fragmenty wsi: Raciborowice Dolne, Lubków, Tomaszów Bolesławiecki, Kraśnik i Dąbrowa. Na zalanym obszarze znalazło się 121 domów mieszkalnych, 407 budynków gospodarczych, drogi i tory kolejowe. Zginęło 18 osób. Oceniono, że 570 odniosło rany. Wielu gospodarzy potraciło swoje zwierzęta – świnie, krowy, koni, a także kury i kaczki.

W kwietniu 1968 roku przed sądem za tragedię odpowiadali projektant z Hydroprojektu Wrocław, kierownik budowy tamy, inspektor budowlany oraz trzech pracowników nadzoru, odpowiedzialnych za eksploatację zbiornika. Zapadły wyroki skazujące. Zdaniem sądu w trakcie budowy dopuszczono się zaniedbań. Z zeznań świadków wynikało, że piasek, z którego wzniesiono tamę, nie był ubijany. Trzy miesiące później Sąd Najwyższy uchylił wyrok i zwolnił skazanych z więzienia.
 

iwiny03.jpg